Władysław
Szlengel
Co czytałem
umarłym – What I
Read to the Dead – àùø ÷øàúé ìîúéí
Submitted by Halina Birenbaum with Her Comments, May 2004
What I Read to the Dead (Hebrew)
What I Read to the Dead
(English)
Od
kilku dni mocno mi siedzi w głowie scena z sowieckiej sztuki
patriotycznej, której tytułu w tej chwili nie pamiętam:
Załoga łodzi podwodnej, nie chcąc poddać się
białym, idzie na dno... Szesnastu bohaterskich marynarzy daremnie czeka
pomocy – obraz ostatni: brak powietrza... śmierć krąży w
zatopionej łodzi... udusiło się... sześciu...
dziesięciu... piętnastu... szesnasty chce jakoś
zadokumentować zagładę załogi, ale i nie wyolbrzymia
ofiary... ostatecznie cóż się stało, że
zginęła garstka z wielomilionowego narodu... zginęli dla sprawy tak
wielkiej, że cyfra ofiarowanych żyć jest śmiesznie
mała... cóż? szesnastu! wspina się ostatkiem sił i
pisze kredą na stalowej ścianie swego grobowca 2000 000 000 – 16...
odejmuje z dwustu milionów dwieście nieważnych istnień i
już... to wszystko, co zostanie dla historii. Cyfry – Statystyka.1)
Ta
scena i jej mądry, głęboki sens (nie lekceważąc
pointy, co ma zawsze dla mnie znaczenie) zjawiły się nagle z
pierwszą godziną drugiego etapu
a k c j i i nie opuszcza mnie ten
obraz ani na chwilę.
Wszystkimi
nerwami czuję się duszony coraz mniej dawkowanym powietrzem w
łodzi, która nieodwołalnie idzie na dno. Różnica
jest minimalna: jestem w tej łodzi nie niesiony gestem bohaterstwa, ale
wtrącony bez woli, winy czy wyższej racji.
Ale
jestem w tej łodzi i czuję się jeśli nie kapitanem, to w
każdym razie kronikarzem tonących.
Nie
chcę zostawić tylko cyfr dla statystyki, chcę przyszłą
historię wzbogacić (złe słowo) w przyczynki, dokumenty i
ilustracje.
Na
ścianie mojej łodzi piszę wiersze-dokumenty, towarzyszom mego
grobowca czytałem elaboraty poety, poety anno domini 1943,
szukającego natchnienia w ponurej kronice swoich dni.
Te
wiersze miałem czytać ludziom, którzy wierzyli w przetrwanie, miałem razem z nimi
przeglądać ten tomik jako pamiętnik szczęśliwie
przebytego koszmarnego okresu, wspomnienia z dna piekła – towarzysze mojej
wędrówki odeszli, a wiersze stały się w przeciągu
jednej godziny wierszami, które czytałem umarłym.
Czas
najwyższy uporządkować papiery.
Cztery
dni temu budowałem naiwny schron z całym systemem sznurków,
zamykających prymitywne klapy i zasłony. Cztery dni na skrawku
przestrzeni bez wyjścia wobec zalewającego żywiołu, z
widmem najpiękniejszej śmierci, jaką może wymarzyć
pijany esesowiec.
W
ciągu czterech dni odeszła przedostatnia fala moich
czytelników. Odeszli ci wszyscy, którzy zaledwie tydzień
temu słuchali moich wieczorów
i dziwnych przygód Mayera Mlińczyka 2) na wyspie blokowej Schultza 3), odeszli słuchacze
moich wieczorów literackich u „szczotkarzy”4) – i najbliżsi
współlokatorzy, sąsiedzi, przyjaciele, towarzysze dyskusji,
często mimowolni współtwórcy tego, co ten tomik
zawiera.
Wyjechała
w plombowanym wagonie biedna i zmarznięta Fania R., która przed
każdym moim wyjściem na występ rzucała „merde” i znała
opowieści o Courie-Skłodowskiej i profoserze Roux.
Nie
ma współmieszkańców pokoju: śmiesznego
Józia, który spał w damskiej piżamie i damskich
pończochach – nie dla wywołania dwuznacznaczynych efektów, ale
po prostu dlatego, że nie miał nic innego; wyjechała jego
energiczna żona, która po to już raz uciekła z
Umschlagplatzu 5) z raną postrzałową w plecy, by drugi raz na
plac powrócić po pięciu miesiącach głodowania i
upartej walki o środki na ucieczkę do „tamtych”. Nie
zdążyła.
Nie
ma pięknej Idy L..., uosobienia zdrowia i ochoty do życia... jeszcze
w zeszłym tygodniu – ach, psia krew!! pięści się
ściskają.
Widziałem
trupa Asi S., która sprowokowała mnie do napisania optymistycznej
wersji do wiersza Dajcie mi spokój... Nie ma... a zresztą
jutro, mój Boże, jutro pojutrze, jak donoszą tajne
źródła, ma się powtórzyć orgia niemiecka –
ilu jeszcze odejdzie – za wcześnie robić bilans. Uparcie tylko
męczą tak bliskie i żywe widma tych, którzy tu wczoraj
czy onegdaj siedzieli, tak ufni i tak straszliwie, przejmująco
człowieczo bali się tego, co ich spotkało.
Najbardziej
męczyło to, że wiedzieli, co ich czeka, że wyjechali z
koszmarnym bagażem prawdziwych czy nieprawdziwych wiadomości o
sposobie zabijania.
Siedzieliśmy
tu w tym pokoju, gdzie teraz stukot maszyny nasuwa skojarzenia ostatniej jazdy
– ci wszyscy prawie, którzy mnie najczęściej otaczali, na
krzesłach, łóżku i walizkach , i mówiliśmy o
plotkach, możliwościach, szansach.
Nastroje,
donosy, i rachunek podobieństwa ścierają się w
namiętnych dyskusjach.
A
Asia postawiła dużą i czarną kropkę, proponując
otworzenie w nocy kurków gazowych.
I
rozeszli się...
Potem
tegoż wieczora dostałem zaproszenie na występ w prywatnym
mieszkaniu dla grupy gości z tamtej dtrony. Domyśliłem się,
kogo znajdę w tym gronie, ale walka trwała krótko, zawsze
znajdywałem przyjemność w czytaniu dwuznacznych wierszy i
jednoznacznych kpin z popularnych gestapowców właśnie w ich
obecności. Od czasów Kohna, Hellera i Gancwajcha,6) którzy
wprost czuli się urażeni, jeżeli w „żywym Dzienniku” nie było
dowcipów na ich temat - nie dziwiłem się niczemu i wiem,
że snobizm w tej branży jest uczuciem dominującym.
Wziąłem
teczkę, uporządkowałem papiery i poszedłem.
Była
9 wieczór 17 stycznia 1943 roku.
Widna
noc, rozjaśniona świeżo spadłym śniegiem, ciepło,
za murkiem w odległości 5 metrów i jednego życia
rozlegały się miarowe kroki żandarma... Parę minut po
dziewiątej byłem w mieszkaniu Mietka R. w sąsiadującym bloku
mieszkalnym metalowców.
Gości
już nie było. żona R. spazmowała – gospodarz wyszedł ze
mną do przedpokoju.
Wyjaśnił
mi krótko, że wieczór literacki się odkłada...
jego goście dostali jakiś alarmujący telefon od „arka”, zabrali
swoje żony i śpiesznie wyjechali. O 5 rano można spodziewać
się a k c j i.
-
Chociaż – dodał przy tym uspakająco – on rzekomo dzwonił do
jakiejś fiszy z Alei Szucha i tenże odpowiedział, że
wykluczone, że mowy nie ma etc., szablon plotki uspakającej.
- Oby
wszystko było dobrze... – powiedział jeszcze, patrząc już w
inną stronę, i wrócił do żony.
Wyszedłem
na ulicę. Różnica dziesięciu minut, co za potworny
kamień na piersiach, ten murek jest
wiekiem trumny, czuję się ściśnięty, zduszony,
osaczony, zamknięty...
Nie
wrócę do domu. żona nie powinna wiedzieć, że wieczór
się nie odbył.
Trzeba
coś zrobić z czasem. Poszedłem na wartownię werkszucu 7).
Już zimny podmuch złej wieści dotarł i tu...
Nieznanymi
drogami wizyta i ucieczka tzw. kolegołoch stała się wiadoma dwom
czy trzem szeptającym grupkom. Wiedzą... Za kilka minut szept, jak
zła dusząca zmora, spadnie na blok... wyciągnie ludzi z
łóżek... wytrąci z rąk karty, szklanki...
kieliszki...
Nastrój
na wartowni był błędny i niewyraźny. Nie wierzyli – trzeba
wyciągnąć z ciepłego pokoju, od brydża, Szymka Kaca –
ten może będzie coś wiedział, może gdzieś zadzwoni.
Idziemy
do Szymka. Macki elektrycznych latarek mijają się na podwórku.
Szepty milkną przy mijaniu, cichną.
Wiedzą
ludzie, wiedzą... Dziwnie ruch się wzmaga na namacalnie ciemnym
podwórzu.
U
Szymka oczywiście brydż. Parę słów na uboczu.
Przeprasza żonę i schodzi z nami.
Blok
już nie śpi. Getto nie śpi. Telefony terkoczą czarną
groźbą. Wyspy żydowskie alarmują się wzajem. Bloki
wymieniają wiadomości. Wieść dotarła już
wszędzie. Memento! Memento! Smierć czai się na Befehlstelle –
jutro, jutro skoczy przyczajonym skokiem.
300
esesmanów. 1000 esemnaów... Cyfry licytują się. O 11.30
grupki na podwórzu zmieniają się w karawany śmiertelnie
przerażonych zwierząt czujących pożar kniei.
Obijają
się grozą smagnięci ludzie z podniesionymi kołnierzami o
ściany ciasnego matecznika. Pierwsze partie co śmielszych
przechodzą przez murek i wsiąkają w miasto Ariów. Nasza
góra Muza Dag 8)– pali się-. O 1.00 poszedłem spać, nade
mną i za ścianami tupot nóg i zgiełk przez całą
noc.
Sen
pełen majaków, zmagań i widm. Duszność wisi pod
sufitem i kładzie się na piersi. O 5 rano Fania wsuwa głowę
do pokoju. Ubierzcie się! Lepiej być ubranym. Leniwie i z nerwowym
drżeniem wyłażę z ciepłego łóżka.
Jeszcze
nie ma pewności. Jeszcze optymiści mają swoje teorie i
naświetlenia. O 7 rano pewnik. Obojętnie, jak coś koniecznego,
wiadomego i nieuniknionego, powtarza się z ust do ust wieść:
Akcja w getto.
Był
to 19 stycznia 1943 roku.
Czy
te daty będą notowane na marginesie historii?
Czy
kogoś zainteresuje dzień, w który raz jeszcze i nieostatni
nadludzki szczep niemiecki zakpił sobie z człowieczeństwa i
wystawił na nową próbę wytrzymałość
ludzkich serc, nerwów, raz jeszcze wypróbował swoich metod
zabijania z szatańską, wyrafinowaną fantazją.
Dzień
nie przynosi sensacji. Inspirowany przez fachowych „stimmungsmacherów”
nastrój lansowanej przez znane źródła wieści,
że „akcja” nie dotyczy szopów,9) czystka zwana selekcją
obejmuje tylko dzikie domy w getto. Spokój kładzie się zwolna
na spragnione oszukiwania serca.
Egoistyczny
spokój, że oni... nie my...
Panika
pierwsza pada na sklepy i knajpy, nie ma chleba, stare bułki,
czekając na okolicznościowe użytkowanie, idą masami, stare
ciastka, resztki – wszystko. Ogołocone bufety patrzą się
zimnymi, białymi, zatłuszczonymi arkuszami papieru. Tłuste
talerze, nagie stoły w głośnych jeszcze wczoraj knajpach
pokazują pozbawione obrusów kulawe, chude nogi.
Wieczorem
grupki schodzą się w mieszkaniach, ale bardzo wcześnie wszystko
idzie spać.
Noc
blokowa to stugłos i tupot. Zwierzęta ryją prymitywne
kretowiska, naiwne schrony za szafami, z włazami przez skrzynie,
gorączkowo zwiedza się piwnice, świtają pierwsze plany
systematycznego chowania się w nory – plany, które po 3 - 4
tygodniach miały się stać pasją i gorączką
nerwową getta.
Rano
19 stycznia.
Spokojne
rano – z zastrzykami telefonów od zaprzyjaźnionych i neutralnych
gestapowców.
Szepty
wspinają się na pierwsze piętra:
„Skosowski powiedział...
Paweł twierdzi...
Adam dzwonił”...
Ostry
nakaz zarządu, skwapliwie podchwycony i przestrzegany przez
kierowników warsztatów, posiedzenia przy pracy.
Warsztaty
wypełniają się wyżej zwykłej frekwencji.
Intensywny
szturm po numerki. Zarząd dotąd nie
z d ą ż y ł
wydać numerków robotnikom... Zatrwożone kolejki na
schodach pod drzwiami gromowładcow. Były bramkarz,
półinteligent, ale Aryjczyk, Józef Z., leniwie i dostojnie
grzebie w papierach i zasługach.
żydzi zalęknieni kłaniają się w pas, w pół i
ćwierć, odchodzą dumnie z blaszkami. Godziny płyną. Z
getta dalsze wieści o akcji. Oczywiście trupy, Umschlagplatz, wagony,
nic się nie zmieniło; kulawego Szmerlinga sprowadzono na plac do
roboty. Sto dni Napoleona. Stary generał wraca po nowe zwycięstwa.
Stara ekipa PEBID-u10) pod baturą Mefista z bródką.
Szopów
akcja nie dotyczy, nie byli dotąd w żadnym szopie.
Oficjalnie
z Dienstelle 11). Szopów akcja nie dotyczy...
Esesowcy
idą do do szopu!!!
Nagły
alarm, paniczny bieg. Mrowie rozpryskuje się z podwórka na strychy,
do piwnic, do warsztatów... Blok dygocze drżeniem 3000
istnień.
Chować
się! Nie!... Iść do warsztatów!! Kto nie ma
numerków???
200
ludzi nie ma numerków!! Uciekać z bloków dziurą do
getta!!!
Za późno! żandarmeria obstawiła
blok!
Schody wystukują tupot zgrozy. Moja
łódź idzie na dno – woda dochodzi do kajut!...
Tysięce
kierunków, dziesięć tysięcy niepotrzebnych ruchów,
kroków i chwytów, suche, przerażone oczy, ręce
szarpiące torby, klamki i kapelusze.
Panika!!!
Brandt 12) jest na ostatnim piętrze.
Idzie do Dienstelle.
Jest
godzina 11 minut 45.
W
naszym mieszkaniu są wszyscy, którzy tu wczoraj i onegdaj siedzieli
ze mną, prowadząc teoretyczne rozmowy i dyskusje.
Teorie
i plany rozpadają się i czezną.
Włazimy
do pokoju przez okienko z łazienki. Drugie wejście zastawione
szafą i zawalone gratami. Są tu wszyscy... Moi sąsiedzi,
współlokatorzy, przyjaciele... Jest i Asia milcząca, i
energiczny Sioma, i inni. Jest wspaniały typ urody aryjskiej czy
słowiańskiej - diabli wiedzą, jak oni to nazywają – Ziuta
S., która mogłaby pozować do folklorystycznego obrazu
polskiego
18
osób w ciemnym, śmiesznie i naiwnie zamaskowanym pokoju.
Połowa
nie ma blaszek kontrolnych.
Mieszkanie
cichnie, zamiera w oczekiwaniu.
Po
stratowanej porcelanie, szklanach, połamanych meblach chodzi cicho i
uważnie Trwoga, której milczące stąpanie urasta do
zatrważających, groźnych odgłosów.
Siedzimy.
5 minut... 7...
Tupot
tym razem nieimaginacyjny.
Pierwsze
odczłowieczenie człowieka.
Józek
K., którego matka i siostra siedzą z nami wpada do łazienki i
krzyczy poprzez zapory. Wychodzić!!! Otwierać!!! To jest tylko
przegląd numerków. Numerkowym nic się nie stanie! – W schronie
niezdecydowanie, brzęk rozbitej szyby i rumor łamanych dykt przerywa
medytację. Człowieku nie niszcz schronu! Tu siedzą ludzie bez
numerków! Nie niszcz skrytki! Ale zapamiętała bestia ludzka
gna już naokoło, z drugiej strony odsuwa szafę, rozbija
zmyślone dekoracje sztucznego nieładu...
Schron
jest rozbity, zdemaskowany i nie do użytku. Bydło numerowane gna na
dół. Kilka okazów bez numerków stoi bezradnie na
rumowisku, na stratowanej łące.
Woda
dochodzi do piersi... Coraz mniej powietrza w mojej imaginacyjnej łodzi
podwodnej...
I tak
się zaczęło...
Ostatni
raz widziałem tych ludzi...
O
piętro niżej w szafie biura głównego ukryłem
żonę, sam między urzędnikami biura czekałem na cud,
że ominą Dienstelle.
Potem
godzina blokady.
Brandt
ręczy słowem honoru, że zabierze tylko „dzikich bez
numerków” (z kolei ręczy powołując się dyrekcja).
Warsztaty
spokojnie schodzą, wszystko ustawia się na podwórku.
Dawkowane
jak lekarstwo, rozdawane jak medale za waleczność, numerki w tej
chwili garściami wtyka bramkarz Z. w dłonie przechodzącym, aby
rozdawali, komu chcą... kto przejdzie... Byle ratować! Za
późno. Niemieckie słowo honoru i tym razem nie zawodzi
oczekiwań trzeźwych.
Selekcja.
Bicie pejczem. Wszystkie kobiety są zabierane przez esesmanów. Do szeregu,
idącego na plac, wchodzą – wyciągniąte z naszej skrytki –
matka i siostra niszczycielskiego bydlęcia (O, niesłodka i zbyt skora
Nemezis...). Idzie Asia, idzie skulona, jeszcze mniejsza niż zwykle, Fania
(zimno, zimno, przeraźliwie zimno... a tam droga, plac... zimno), idzie
dziewczyna od ułanów z obrazów Kossaka, Ziuta. Mąż
Ziuty prosi o zwolnienie żony z tytułu stanowiska w Werkschutzu.
Essesman pozwala. Eli wyciąga żonę z szeregu.
W Asi
budzi się bunt. Bezsensowny, dławiący ból. Nie! Dlaczego
tamta? Ona ma dziecko!!! Licytacja życia i śmierci... Prawo,
rozsądek, logika, ból, prawda, macierzyństwo – wszystko na
wąskiej kładce nad przepaścią, w sekundzie, w jednym kroku
między szeregiem a pejczem esesmana...
Biegnie
za Ziutą... Strzał żandarma. Kula trafia ją w czoło.
Pada na miejscu. Ziuta i jej mąż wchodzą do szeregu idącego
na plac.
Imiona
– Ziuta... Asia... Eli... Fania... Sioma... czy to wam coś mówi?
Nic. Ludzie. Niepotrzebni. Było takich tysiące. Tysiącami szli
na plac, tysiącami byli bici pejczami, odrywani od rodzin, ładowani
do wagonów. Gazowani. Nieważni. Statystyka ich nie wymieni,
żaden krzyż nie odznaczy. Imiona. Puste dźwięki. Dla mnie
to ludzie żywi, bliscy, dotykalni, to życia, które znam, to
szmaty zdarzeń, w których byłem. Te tragedie
przerastające siłę odczuwań dla mnie ważniejsze od
losów Europy.
Poszli.
Bilans.
Blok nabrzmiewa głuchym płaczem.
Zbieranie trupów.
Oblężenie
telefonów. Pomocy! Pomocy! Pomocy! Mobilizacja szyszek z Gestapo!
Telefony na plac – czy są wagony? Czy jest Szmerling? Panie
kierowniku...mój... moja... zabrani!... Panie komendancie! Panie
Skosowski! Pomocy! Każda suma! 100 000!! Ile będzie trzeba!
Pół miliona daję za 20 osób! Za 10 osób! za
jedną osobę!
żydzi mają pieniądze! żydzi mają
znajomości! żydzi są bezsilni!
Kto jedzie? Kto pójdzie? Trzeba
coś zrobić!
Nowe wiadomości dochodzą z placu –
Holodenko zabity przy wejściu do swego schronu, do którego nie
mógł się dopukać (poprzedniego dnia sam wydał
regulamin niewpuszczania po zamknięciu skrytki).
Bezładna
bieganina po bloku.
Wycie.
Tumult.
Trup
Asi leży na wartowni.
Eli,
zuchwały, pyszny chłopak (te opowieści o Belgii, Gandawie,
Angielki i oddechu Europy), poszedł...
Mój
cały dom poszedł.
Chodzę
przez pusty, długi korytarz. Syczy jakaś gotująca się woda.
Jakaś porzucona teczka...
Rozrzucona
pościel. Nie dopita szklanka.
Nie
ma. Nie ma. Nikogo nie ma...
Uciekam
z mieszkania.
Już
ratownicza ekipa wyjechała na plac.
Szymek
Kac kładzie czapkę porządkowego. Dostaje pieniądze i daleko
idące upoważnienia.
Noc
szybko spada na dolinę żałoby.
Znów
nerwowy, krótki sen, rano trzeba czuwać, to się ma
powtórzyć. Napięcie oczekiwania na wiadomości z placu,
kogo zdołano wyratować. Narazie udało się około 100
osób ukryć w piwnicy. Potem 200... Ludzie kryją się w
piwnicach. Wagonów nie ma. Może część się
uratuje.
Akcja w mieście...
Akcja u Schultza
Akcja u
Toebbensa...13)
Pierwsze
ożywiające nerwy wiadomości.
Opór!
Padają strzały. żydzi mają granaty. żydzi mają broń. Na
Niskiej podpalono dom. U Schultza rzucano granaty.
Są
zabici esesmani.
Niemiecka
karetka pogotowia krąży po dzielnicy.
Getto
przestaje być knieją trzebionej zwierzyny.
S t a
j e s i ę f r o n t e m.
Legenda
urasta. Mit nabrzmiewa. Opowiadają o walkach. O wycofywaniu się
żandarmów.
Esesmani
nie wchodzą do piwnic. Na skrzyżowaniu ulicy rozpłaszczył
się trup pierwszego esesmana.
Pejcz
leży w rowie.
Z
getta wywieziono szpital. Wszystkich chorych i całą obsługę
szpitalną. Siostry, lekarzy, wydział zdrowia.
Na
sali chirurgicznej leżących w gipsie wolno (jeden po drugim)
zastrzeliwano.
(Męko,
czekająca swoich wielkich piór. Dziesiąty czy piętnasty
leżący w gipsie, bez ruchu...).
Wywieziony
cały areszt centralny. Z cyganami. Cyganie nie chcieli wejść do
wagonów. Zostali rozstrzelani na miejscu.
Doprowadzanych
na plac ludzi od Schultza za opór dopada siny i wściekły z
pasji Brandt. Rozwula kolbą rewolweru czerepy, strzela co
dziesiątego, kobietom wyrywa włosy z głowy, kopie buciskami
niemieckiego żołdaka.
Wchodzą
do wagonów.
Nowy,
amerykański w pomyśle oraganizacyjnym a szatańsko i wściekle
pieski niemiecki sposób udręki i oszczędności pracy.
Przyjeżdżają
auta z Werterfassung i wchodzącym do wagonów (20% mrozu)
zabierają buty, palta, marynarki, swetry, żeby odebrać
ostatnią nadzieję, że może gdzieś do obozu... że
gdzieś na pracę...
Aby
nie obdzierać trupów...
Obdarci
z ubrań i obuwia wchodzą do wagonów.
(Fania... Fania... Fania...)
Po
150 osób... Potem po 200... (do wagonu normalnie wchodzi 40 osób
– podczas poprzedniej akcji po 60 osób).
Jak
się okazało, było to bardzo potrzebne.
Trzecia
noc.
Jutro
ma być koniec.
Krótkie,
za krótkie noce w pokoju, w zamarłym bezruchu, w nieładzie, w
grobowcu nagle zebranych istnień.
Ludzie
garną się w stada w dniach paniki. W pokoju śpi 7 czy 8
osób. Nieprzerwana rozmowa o
minionych godzinach.
Nieprzerwane
jątrzenie rany, aby ból zaciskał pięści.
Szymek
wciąż na placu.
Spędza
noce na bezowocnych próbach wyciągnięcia, przekupienia,
oszukania Ukraińców i żandarmów.
Wracają
pierwsze jaskółki.
Nowe nowele
i sensacyjne przygody z zeszytowych romansów.
Eli
wrócił z placu. Pomogli mu koledzy porządkowi.
Ziuta
wraca z placu w przebraniu polskiego policjanta, w kożuchu, w butach, z
rewolwerem.
Szymek
wyciąga parę (2 czy 3 osoby) delikwentów.
Wraca
tuż przed wejściem do wagonu wyciągnięta O.
Nowa
seria opowiadań. Już wiemy wszystko.
Jak
się stłacza do wagonów, co się mówi i myśli w
piwnicy Umschlagplatzu, jak esesmani wywabili pochowanych groźbą
użycia gazów, wiemy, jak zabijano, jak zabierano obuwia i palta,
jak Schmerling przyjmuje delifadę, znamy ostatnie życzenia bliskich.
Wiemy.
Wiemy,
jak robi się koszmarne fortuny – jak chodzą po piętrach,
szukając wody, jak proponują Ukraińcóm miliony, jak
oszczędzający na białym chlebie wyjeżdżali,
unosząc sumy, jakimi mogli utrzymać przez miesiące te setki
ludzi na placu.
Jak
wyjeżdżają bez palt, z widmem uduszenia w gazie, z brylantami w
obcasach, jak sucho ocierają się o ciało dolary, funty, „twarde”
i „miękkie”.
Skarb Rzeszy rośnie.
żydostwo umiera.
Wszystko umiera.
Narasta historia, mała, ciasna i
nieważna historia naszych dni.
Czwarty
dzień akcji.
O p
ó r r o ś n i e.
Kronika
galopuje.
Szternfeld,
król gestapowców żydowskich, zamordowany przez
Niemców.
Selekcja
Służby Porządkowej.
Samobójstwo
pułkownika Szeryńskiego.
Rozwiązanie
zakładów, gminy, etc.
Nowe
formy, nowe oszukańcze numerki i perspektywy.
Przerwa
w akcji.
Lud
nazywa tę akcję „małą” w odróżnieniu od
„dużej”, lipcowej.
Ale
akcja trwa.
żydzi czują w powietrzu, we krwi, wyczytują między wierszami
plotek, wieści i nowych sugestii koleżków z Alei Szucha. Zwozi
się cement, cegły, noce rozbrzmiewają stukiem
młotków i oskardów. Pompuje się wodę, robi się
studnie podziemne. Schrony. Mania, pęd, nerwica serca getta warszawskiego.
światło, kable podziemne, przebijanie wylotów, znów
cegły, sznur, piach... Dużo piachu... Piach...
Nary,
prycze. Aprowizacja na miesiące.
Przekreśla
się elektryczność, wodociągi, wszystko. Dwadzieścia
wieków przekreślonych przez pejcz esesmana. Epoka jaskiniowa.
Kaganki. Studnie wiejskie. Długa noc. Ludzie wracają pod ziemię.
Przed
zwierzętami.
A za
oknem coraz wyższe słońce.
Wyjątkowo
ciepły luty.
Przeglądam
i segreguję wiersze pisane dla tych, których nie ma. Te wiersze
pisane czytałem ciepłym, żywym ludziom, pełen wiary w
przetrwanie, w koniec, w jutro, w zemstę, w radość i budowanie.
Czytajcie.
To
nasza historia.
To
czytałem umarłym...
Przypisy
1) Prawdopodobnie jest to reminiscencja sztuki
Wsiewołodowa Wiszniewskiego „Na zapadie boj” której Meyerholdowska
realizacja sceniczna była głośna w dwudziestoleciu
międzywojennym i w której znajduje się podobna scena.
2) Myer Mlińczyk „urodził” się jako
42-letni kupiec w marcu 1942 roku i do stycznia 1943 roku przeżył w
15 felietonach przygody, które rozśmieszały moich
słuchaczy – i przyznaję – i mnie. Mayer Mlińczyk był tak
popularną osobistością, jego powiedzenia, zdarzenia i
rozstrzygania aktualnych dla nas zagadnień tak nieoczekiwanie, że
miarę jego sławy w „ludzie” można mierzyć tylko z warszawskim
Dodkiem, Grypsem lub panem Piecykiem Wiecha.
3) Fritz Schultz – niemiecki właściciel
zakładów przy ulicy Nowolipie 44; bloki tej firmy
mieściły się w czworoboku ulic: Nowolipie, Karmelicka,
Nowolipki, Smocza; K.G. Schultz – właściciel zakładów
przy ulicy Leszno 76/78; bloki tamże.
4) Zakład szczotkarzy mieścił się
przy ulicy Swiętojerskiej 34, bloki szczotkarzy przy Swietojerskiej,
Wałowej i Frańciszkańskiej.
5) Umschlagplatz (niem.) – plac przeładunkowy na
bocznicy kolejowej na Stawkach, skąd od 22 lipca 1942 r. Niemcy wywozili
Zydów do Treblinki, gdzie ich mordowano.
Moryc Kohn, Zellig Heller i Abram Gancwajch –
żydowscy agenci Gestapo.
7) Werkschutz (niem.) – nadzór fabryczny w
przedsiębiorstwach, rekrutujący się spośród
volksdeutschów i częściowo żydowskiej Służby
Porządkowej.
8) Dag – dzień; w mitologii ludów
północnych objeżdża on codziennie ziemię, a koń
jego Skinfaxi oświetla ziemię i powietrze.
9) Shop (ang.) –
zakład, przedsiębiorstwa niemieckie w getcie, w których Zydzi
pracowali dla potrzeb frontu. W czasie pierwszej akcji likwidacyjnej z lipca –
września 1942 r. pracownikom szopów wydano tzw. numery życia.
W wielu szopach numery te, to znaczy blaszki, noszono naszyi. Po selekcjach we
wrześniu 1942. prawo do życia zachowało ok. 30 tysięcy
ludzi. Reszta, tzw. dzicy lokatorzy, ukrywali się w czasie akcji w
piwnicach, schowkach, na strychach opuszczonej dzielnicy.
10) PEBID – skrótu tego nie udało się
rozwiązać; chodzi o ekipę żydowskiej Służby
Porządkowej pod komendą Szmerlinga, która pełniła
służbę na Umschlagplatzu w czasie pierwszej akcji likwidacyjnej
i która pod dowództwem tegoż Szmerlinga została
powołana także do następnych akcji tego typu. Szmerling
(prawdopodobnie Mieczysław) – oficer żydowskiej Służby
Porządkowej, komendant Umschlagplatzu na Stawkach, wysyłający
transporty do gazu. Został przez Zydowską Organizację
Bojową skazany na śmierć.
11) Dienststelle (niem.) – pokój dyżurny,
służbowy; tu pokój służbowy werkszuców.
12) Karl Brandt – funkcjonariusz Gestapo do spraw
żydowskich od pierwszej akcji likwidacyjnej był komendantem tzw.
Befehlsstelle – ekipy eksterminacyjnej, która objęła
władzę nad gettem.
13) Walter Casper Toebbens – właściciel szopu
przy ulicy Leszno 74 i Prostej 14; bloki tychże szopów
mieściły się przy Prostej, Nowolipiu, Karmelickiej, Walicowie i
Zelaznej.
14) Werterfassung (niem.) – specjalna służba
SS, która zajmowała się gromadzeniem mienia po pomordowanych
Zydach. Zatrudniali oni setki pracowników żydowskich, którym
dawano okresowo „numery życia”. Magazyny Werterfassung mieściły
się przy ulicy Niskiej 20.
15) Józef Szeryński – komendant gettowej
Służby Porządkowej, aresztowany w dniu 1 maja 1942 r. przez
niemieckie Kriminalpolizei, uwolniony w lipcu, brał udział w akcji
likwidacyjnej Zydów w lipcu – wrześniu 1942 r. W czasie trwania
akcji ZOB wydała na niego oraz na Lejkina wyrok śmierci. Zamachu na
Szeryńskiego dokonano 21 lub 25 sierpnia 1942. Ranny, działał
dalej w SP. W styczniu 1943 r. po pierwszych walkach w getcie, prawdopodonie w
obawie przed ZOB, Szeryński popełnił samobójstwo.
Przypisy, Irena Maciejewska, która zebrała i
opracowała ten tomik wierszy i prozy Władysława Szlengla wydany
przez Państwowy Instytut
Wydawniczy, Warszawa 1977 r.
Władysław Szlengel
Posłowie - Epilogue - àçøéú ãáøéí
Nie tylko to czytałem umarłym...
To były wiersze,które nie dotarły do sumień,
które miały poruszyć, ale drążyły w sercach
tych. którzy słuchali, raz żal, często
łzawość wyzwalającą ciężką, suchą
zmorę na sercu, czasem ogniły zacięcie sprawiedliwy gniew i
pragnienie przetrwania, aby płacić.
A dla ludzi mądlących się co dzień o cichą i
bezbolesną śmierć, byle nie czuć i nie wiedzieć – to
dużo.
A potem czytywałem dziwne i przedziwne przypadki żyda Mayera
Milńczyka. Mayer Mlińczyk urodził się jako 42-letni kupiec
w marcu 1942 roku i do stycznia 1943 roku przeżył w 15 felietonach
przygody, które rozśmieszały moich słuchaczy – i
przyznaję ze skruchą – i mnie. Meyer Mlińczyk był tak
popularną osobistością, jego powiedzenia, zdarzenia i
rozstrzygania aktualnych dla nas zagadnień tak nieoczekiwane, że
miarę jego sławy w „ludzie” mierzyć można tylko z
warszawskim Dodkiem, Grypsem lub Panem Piecykiem Wiecha.
Pisywałem jeszcze kroniki tygodniowe, satyryczne piosenki, szopki,
eseje, dialogi aktualne dwóch szczotkarzy, Kimpeta i Urinensftla, i
wiele, wiele złośliwostek o moich bliźnich.
W tece czeka na pierwszą spokojnę noc materiał do
powieści o teatrze polskim (...) błąkają się fragmenty
tekstu i dialogów do sztuki ( o, dobre marzenia między jedną
blokadą a drugą) Pomnik Judasza, a na dnie szuflady ukryta
przed ludzkim wzrokiem, aby przed końcem wojny ludzkie oko jej nie
znalazło – leży makabryczna i tragicznie groteskowa Encyklopedia
Ghetta Warszawskiego.
I to wszystko czytałem umarłym...
A żywi...
No, cóż...
... żywi niechaj nie tracą nadziei...
Władysław Szlengel
Notatka dla
pedantów – A Note to the Strict – äòøä òáåø
äî÷ôéãéí
Pedantycznego zbieracza wierszy moich napisanych w okresie getta
warszawskiego, czytelnika dwóch wydanych zbiorków (wydanych w
zanczeniu konspiracyjnym, w maszynopisach) Wołanie w nocy i
Donos poetycki oraz panów z Gestapo, Kripo i konfidentów
amatorów uprzejmie infomuję, że dodając do tychże
dwóch zbiorków (z których wywodzą się
tytuły poszczególnych rozdziałów) wiersze nowe,
usunąłem nastąpujące:
Popularny i obiegający getto w wielu odpisach (ale zły) wiersz Pożegnanie
z czapką, wiersze O wąsach i bródce, Piotr Płaskin
u Toebbensa, Sylwester 1942, Kołysanki, Łódź.
Wiersze te więc nie istnieją w żadnych innych kopiach
niniejszego i szukać ich nie należy.
Miło mi będzie, jeśli ktoś zwróci zabrany mi z
teczki wiersz Historia,który chętnie
włączyłbym do zbioru, oraz (!) wiadomości dla
pedantów i skrzętnisiów zamykam unformacją, że w
wydaniu dla czytelnika polskiego nie umieściłem wiersza Klucz u
stróża, czekając z opublikowaniem tego drastycznego tematu
(tytułu nie należy brać poważnie) na dni, kiedy
rozpętana przez brunatne bestie pasja narodowościowa straci na barwie
purpurowej i spokojnie będzie się można rozliczać z
sąsiedzkich grzechów.
Władysław Szlengel
Do polskiego czytelnika - To the Polish Reader - ì÷åøà äôåìðé
Dziś, jutro czy za rok – konspiracyjnie, z ręki do ręki –
czy po wojnie, jako tom publicznie dostępny, zbiór wierszy Co
czytałem umarłym dotrze do polskiego czytelnika. Może
weźmie te karty Polak-demokrata, dla którego męka narodu,
który dzielił z nim lata dobre i złe – nie będzie
obojętna, może daleki od nas czytelnik polski szukający w
wierszu tylko poezji, formy czy techniki i wątpliwych emocji, może
nawet wróg (choć wśród ludzi cieszących się
taką historią wroga mało jest czytających w ogóle, a
już wierszy specjalnie) – każdemu z tych kategorii czytelnika (!) należy
się komentarz.
Mimo dzielącego cienkiego murka środowisko i życie getta
będzie dla niego dalekie, egzotyczne i coraz bardziej oddalone zasiekami
ustaw niemieckich i propogandą hien i wilków. Wiersze moje zawarte
w tym tomie pisałem w antraktach straszliwych zdarzeń, echa
których doszły i do was, przyjaciele. Jak uśmiechy uspokajające
umierające między jednym drgnieniem bólu a drugim –
zjawiały się smutne te rymy i rytmy.
Wiersze te w niewielkiej ilości odpisów „poszły w lud”,
były czytane na wieczorach literackich i recytowane w warsztatach.
Wiersze, w które wejdziecie, moi drodzy, bez opasek, to
dżungla, w której niełatwo znajdziecie drogę. Tematyka i
rekwizyty są dla was obce i niezrozumiałe, wymagają wielu
komentarzy. Są słowa i pointy, których głębie i przeraźliwy
smutek poznać można po przygotowaniu, jakie dać może tylko
życie za murem i pod pejczem esesmanów.
Ale jedno jest wyraźne i dominujące we wszystkich bez
wyjątku utworach moich z tego okresu. To głęboka i beznadziejna
tęsknota za Warszawą, jeśli nie za stolicą z 1939 roku, to
za miastem mojego pierwszego wiersza i pierwszej dojrzałej wiosny.
Trzeba siedzieć przy mnie, jeśli nie we mnie, by zrozumieć
wiersz Paszporty, który właściwie powinien
umieścić na okładce jako motto całości, trzeba
znać całą beznadziejność i jednostronność
tej miłości, żeby mi wybaczyć niemiłe może dla
polskiego czytelnika tony w wierszach Rzeczy, Okno na tamtą stronę
lub oskarżenie w wierszu Klucz u stróża.
Z jednej strony są wiersze,
których czytelnik polski nie „rozgryzie”, i z drugiej strony są tu
wiersze tak siedzące myślami w kulturze polskiej i polskiej
obyczajowości, że ich publicznie nie czytałem „u nas” (Legendy
wigilijne: Jezus w zakładach Kruppa i Cud w okopach).
Dlaczego ten tom nazwałem: Co czytałem umarłym
(pierwotne tytuły poszczególnych trzech tomików: Wołanie
w nocy, Donos i Zahlen bitte) podaję w komentarzu wstępnym.
Selected Poems I (Polish &
English)
Selected Poems II (Polish &
Hebrew)
Selected Poems III (Polish
& Hebrew)
What I Read to the Dead (Polish)
What I Read to the Dead
(Hebrew)
What I Read to the
Dead (English - in Kobos Web Site
"SHOAH")
Back to Władysław Szlengel Web Page
Last Updated