The Gypsies in My Life
Byłam najmłodszą z rodzeństwa, jedyną córką, miałam dwóch starszych braci. Zazdrościłam im samodzielności, kolegów. Rodzice nie mieli dość pieniędzy, aby mnie posłać do przedszkola czy freblówki i całymi dniami bawiłam się sama w domu.
Mama czasem wychodziła ze mną na spacery do Ogrodu Krasińskich lub Ogrodu Saskiego, a latem nad Wisłę. Prowadziła dom i zasilała marne, niestabilne zarobki ojca różnymi robotami ręcznymi, więc niewiele jej zostawało czasu dla mnie.
Gdy się bardzo nudziłam, naprzykrzałam i marudziłam natrętnie, skręcała gruby ręcznik frote w kształt lalki i kazała mi się tym bawić. Bawiłam się też pudełkami od pasty do butów, czy lekarstw. Zbierałam je przeważnie w czasie generalnych porządków przed Pesach tak, aby mama nie widziała, bo ona właśnie miała zamiar to wszystko wreszcie wyrzucić, a ja wyciągałam z powrotem te swoje "skarby".
Mama w te przedświąteczne dni pracowała bardzo ciężko. Odsuwała wszystkie meble, wyparzała gorącą wodą ramy łóżek, trzepała materace, pastowała podłogi, prała ogromne paki bielizny. Miała więc jeszcze mniej czasu do mnie.
Całe mieszkanie było "przekręcone", wszędzie porozwieszane sznury z suszącą się bielizną, którą przedtem w drewnianej balii szorowała na tarce grubym kawałem mydła.
Białą bieliznę gotowała w ogromnym kotle na kuchni, płukała wielokrotnie w blaszanych wanienkach, wkładała do niebieskiej farbki i krochmalu, gotowanego w żelaznym podłużnym garnku i wykręcała ręczną wyżymaczką z dwoma gumowymi wałkami.
Cały dom był zamglony, wszystko pachniało mydlaną parą. Potem zbierała suchą bieliznę do wielkich koszy, wyciągała końce prześcieradeł (pomagałam jej przy tym z dumą swymi małymi rękami), składała i odnosiła do magla, a następnie prasowała.
Nieraz prosiła braci, żeby wzięli mnie z sobą do swych kolegów, bym przestała się plątać i dręczyć nieustannymi pytaniami, ale oni przeważnie odpowiadali, że nie będą ciągąć za sobą takiego "ogonka"...
Kiedy nauczyłam się czytać, było już lepiej. Czytałam na głos opowiadania i wierszyki, a mama chętnie słuchała, szydełkując.
Szczególną uciechą było dla mnie przyglądać się jak mama w blaszanej wanience wyparza garnki i różne naczynia rozżarzoną duszą od żelazka. Wyciągała pogrzebaczem fajerki i tę rozpaloną do czerwoności duszę spośród węgli płonących w palenisku kuchni i wrzucała do wanienki z wodą, a one sycząc i rozpryskując wodę "kaszerowały" naczynia na Pesach z całorocznej, w to święto zabronionej codzienności.
Wyjmowała też z kuchennego kredensu piękne, kolorowe talerze z obrazkami, których używano jedynie przez te osiem dni świąt każdego roku. Jakże lubiłam im się przypatrywać! Mama nie pozwalała mi brać ich do rąk, bo przecież od razu je rozbiję – wiadomo, Halina...
Od tych dziecięcych uciech często odrywały mnie wdzierające się raz po raz do mieszkania wołania na podwórku: "Alte zachen, starzyznę kupuję, stary chleb, stare bułki, starą chałę! Ogórki kwaszone, trzy za dziesiątkę!"...
Przed Pesach na podworko wciąż wchodzili jacyś mężczyzni z kociołkiem gorącej wody i wołali w jidisz: "Alc werd gekaszert, chumec cu fabrenen, chumec!" Wszystko zostaje kaszerowane! Chumec do spalenia! Niedozwolone w Pesach resztki chleba, okruchy do spalenia! Takie były codzienne, czy przedświąteczne zarobki przedwojennej biedoty żydowskiej w Warszawie mojego dziecinstwa...
Za każdym razem biegłam szybko po taboret, aby wyjrzeć przez okno i przyjrzeć się tym rozmaitym przybyszom, nawiedzającym nasze podwórko. Ojciec jednak denerwował się na mnie, że się za bardzo wychylam, że wypadnę przez okno.
Chciałam zejść na podwórko, by przyjrzeć się z bliska tym dziwnym handlarzom, ale mama mówiła, że nie wypada aby, dziewczynka sama wychodzila na podwórko, gdzie bawią się chłopcy, łobuzeria. Bała się też, że wyjdę bez jej wiedzy na ulicę i zabłądzę, że zechcę przejść na drugą stronę ulicy i wpadnę, nie daj Boże, pod tramwaj.
Wiedziała, że nęcą mnie plakaty wyklejane co tydzień przed kinem Forum. Pokazywali film z Shirley Temple, Królewnę Śnieżkę... Ogromne lalki Królewny Śnieżki i siedem krasnoludków, oświetlone jaskrawo naprzeciw okna naszej sypialni, przyciągały moją uwagę.
Nie chodziłam do kina – bilet kosztował aż 55 groszy! Lody w waflu można było kupić za 5 groszy... Ale tata zawsze mówił mi, że nie ma pieniędzy, a ja upierałam się, żeby mi pokazał swą portmonetkę, bo nie wierzyłam, że nie znajdę w niej pięciu groszy...
A kto by miał czas pójść ze mną po te lody?! Sama przecież nie mogłam przejść przez jezdnię, więc nudziłam dziadka, babcię, rodziców mamy i jej siostrę – ciocię Helę, bo mieszkaliśmy wszyscy razem u dziadków.
Nalegałam na mamę, aby mi pozwoliła wyjść trochę na podwórko, przyrzekałam, że nie wyjdę na ulicę, nie pójdę za żadnym obcym człowiekiem, który mi zechce dać cukierka, ani nie zabłądzę.
A jeśli by się coś zdarzyło, to przecież znam na pamięć nasz adres, który z dumą płynnie recytowałam: Nowiniarska 11, mieszkania 3... Wtedy mama, nie mając już czym mnie odwieść od tych niebezpiecznych zamiarów, straszyła mnie, że Cyganka mnie porwie i uprowadzi...
– "Cyganie włóczą się na swych wozach po dalekich miastach i wsiach, i porywaja dzieci!", ostrzegała mnie. Przychodzili oni często i na nasze podwórko, wołając – "powróżę, karty stawiam, Cyganka, kabalarka!"
Widziałam je przez okno – bose, czarnowłose, opalone, owinięte w zwoje kolorowych chust, z wielkimi kolczykami w uszach i licznymi bransoletkami na rękach, często z niemowlęciem w ramionach. Powróżą, przepowiedzą przyszłość...
Nie przestawało mnie to fascynować i pociągać. Pragnęłam zawsze wiedzieć, co będzie gdy dorosnę, z góry poznać mój los. One, Cyganki, to wiedzą.
Mama śmiała się ze mnie. Mówiła, że oszukują, kradną... Ale jej słowa nie hamowały moich wyobrażeń i fascynacji.
Kiedy gubiłam coś i nie mogłam znaleźć w naszym, przepełnionym szpargałami mieszkaniu, myślałam, że jakaś Cyganka potrafiłaby mi powiedzieć, gdzie zawieruszyła się moja zguba... Ale przecież nie pozwalano mi wychodzić na podwórko. I nawet nie dosięgałam do zasuwy u drzwi, aby je móc sama otworzyć!
Do dziś pociagają mnie wróżby, horoskopy, mimo że nie wierzę w nie. Stanowią chwilową złudę, wyczekiwanie dobrych prognoz, które codzienności przydają pewnego uroku, są czymś tajemniczym, niezwyklym. Kto by nie chciał poznać tego, co nie widzialne i nie wiadome w naszym życiu, losie? Przeniknąć przyszłość?...
Rok 1939 zbliżał się wielkimi krokami. Byłam już w drugiej klasie Szkoły Dziewiątej, mieszczącej się w nowym budynku w Ogrodzie Krasińskich. Brat prowadził mnie tam co rano, idąc do swej hebrajskiej szkoły "Tarbut" ("Kultura" po hebrajsku) na Nalewkach 2a.
Z Ogrodu Krasińskich było przejście na Nalewki, wprost do jego szkoły. Pozwalano mi wracać samej w towarzystwie dziewczynki z mojej klasy. Miałyśmy uważać jedna na drugą. Sabcia Topas mieszkała również na Nowiniarskiej.
We wrześniu 1939 ulica Nowiniarska została zbombardowana przez Niemców i spalona w największe święto żydowskie roku – Jom Kipur. Niemcy w czasie tych największych naszych świąt szczególnie bombardowali żydowską dzielnicę Warszawy. Nasz dom się spalił. Ludzie ginęli masowo pod gruzami burzonych i zapalanych bombami domów.
Wkrótce Niemcy zajęli Warszawę i całą Polskę. W naszym świecie, w naszym życiu nastała czarna era która niebawem miała pochłonąć miliony ludzi, a wśród nich moich rodziców i bliskich!
Już mi pozwalano wychodzić na podwórko, bawić się tam z innymi dziećmi, chodzić samej po ulicach. W getcie nie było Cyganów, którzy by chcieli mnie porwać, nikt nie wabił mnie cukierkami.
Ludzie puchli i umierali z głodu na trotuarach ulic, wyrywali chleb z rąk przechodniów, ginęli od pobicia, kul, epidemii...
Szkoły i ogrody zostały daleko poza murami getta. Handlarzy krążących po podwórkach zastąpili żebracy, osierocone dzieci, szukające odpadków na śmietnikach, zachudzone, przedwcześnie dojrzałe i postarzałe.
Wróżyli sobie teraz wszyscy i starali się przeniknąć swoj los w tej godzinie, nie trzeba było po to chodzić do wróżek, kabalarek. Czepiano się znaków na niebie, gwiazd, tłumaczono sny, każdy ruch okupantów – starano się odgadnąć przeznaczenie nawet z kolorów niemieckich mundurów, odznak na czapkach esesmanów.
Rzeczywistość rozwiała wszelkie złudzenia i dobre wróżby na rychłą klęskę nazistów. Okazała się straszniejsza od wszelkich najgorszych przewidywań.
Znałam już przemoc, bezradność wobec niej, głód, strach, nie kończące się prześladowania i cierpienia. Byłam już zupełnie dorosła z moimi trzynastoma latami.
Ale to nie było jeszcze wszystko, co miałam zobaczyć, poznać, czego miałam doznać, przeżyć. O czym musiałam natychmiast zapomnieć, gdy w 1943 roku zamieniono mnie w rozdeptanego więźnia-skazańca, aby móc się wtopić w ten świat koszmaru i przeżyć w nim jakoś następną godzinę, dobić jeszcze jednej mety tego piekła, trudniejszej i gorszej od poprzedniej, bo sił ubywało z minuty na minutę.
Na rampę oświęcimską wciąż zajeżdżały pociągi z transportami ludzi do gazu. Tylko część z nich kierowano do obozu na powolną śmierć, na zamęczenie.
Długo nie wierzyłam, że w tym dużym budynku za kolczastymi drutami zabijają i palą ludzi. Myślałam, że to tylko jakieś straszne pogłoski, rozpowszechniane aby nas jeszcze bardziej zgnębić.
Te jednak wdzierały się w duszę z najokropniejszym niepokojem i poczuciem nieodwołalnego końca. Pod wpływem tych złowrogich wieści-pogłosek zapominało się o nieludzkich, obozowych warunkach, nie mówiąc już o tym, co było kiedyś w domu, czy w ogóle przed wojną.
Nie byliśmy już sobą w tym niepojętym, strasznym, innym świecie – odgrodzeni zewnętrznie i wewnętrznie od ludzkiego świata, pojęć, norm i wiedzy o samym sobie – w tych chudnących, trupich ciałach, owrzodzonych, ponumerowanych tatuażami.
Początkowo, gdy zajeżdżał pociąg ze świeżym transportem Zydów do gazu, władcy obozu zarządzali Blockspere (zakaz opuszczania bloku). Zawieszali gałęzie na drutach kolczastych, aby zasłonić selekcję na rampie, widok ludzi prowadzonych na śmierć, ich bagaże.
Nie mogąc wyjść na zewnątrz, godzinami dusiłyśmy się w cuchnących barakach, mdlałyśmy z gorąca, pragnienia, niemożności wyjścia do latryn przy krwawej biegunce, od najbardziej makabrycznych wieści, wyobrażeń i skojarzeń.
Kto dzisiaj jest w stanie wyobrazić sobie co wówczas działo się w tych zamorzonych ciałach i duszach stłoczonych na ciasnych, zawszonych narach? Jak się tam oddychało i czym?
Niebawem jednak wszystko stało się zupełnie jawne. Przestano maskować, ukrywać cokolwiek. Mord przybrał tak gigantyczne rozmiary, że nie można go było ukryć.
Cały niemal obóz śmierci zaprzęgnięto do roboty, do usuwania śladów po zagazowanych – do wywożenia popiołów, sortowania bagaży odebranych ofiarom, które ci zabrali z sobą jadąc przymusowo w nieznane, w niewiadome.
Przepełnione ponad granice pojemności pociągi stały w kolejce z ludźmi i czekały na miejsce w komorach gazowych, które dniami i nocami pracowały w tej fabryce śmierci i rabunku.
I co tu jeszcze zgadywać, przepowiadać? Co będzie jutro, za godzinę czy może za rok – jak wiek? Powróżyć, karty stawiać? ... Cyganka, kabalarka...
Ich tu też przywlekli! Nie Żydów, nie buntowników politycznych. Bezdomnych Cyganów z koczowniczych bud, bez ojczyzny ani państwa. Egzotyczny lud tęsknych melodii, pieśni o cygańskiej swobodzie, cygańskiej miłości, tańców, barwnych strojów, przedziwnej gwary.
Otoczeni tajemną mistyką, wieloletnią nędzą i dziesiątkami złych przesądów, którymi nawet mnie straszono w domu... Choć przecież ludzie lubili tańczyć w szerokim kole w takt muzyki i pieśni – "... gdzieś tam pod lasem / coś błyszczy z dala/obóz cygański / ogień rozpala / Cygan nie biedny / Cygan bogaty / gdzie tylko spojrzysz / tam jego chaty...".
Niemcy stworzyli dla Cyganów odrębny obóz w Auschwitz-Birkenau. Wydzielony, specjalny, cygański, żeby tu tkwili razem między sobą i nie włóczyli się po Europie "nowego ładu" nazistowskich nadludzi!
W tym cygańskim lagrze nie rozłączyli ich rodzin, w odróżnieniu od innych stref obozu. Szczególny, godny zazdrości był ten cygański przywilej – głodować, chorować i umierać razem na narach obskurnych baraków! Oddychać zaczadzonym powietrzem, dymem palonych ludzi, Żydów z całej Europy.
Każdy z nas codziennie oddychał tym mordem w tym, mającym ponuro się rozsławić na wieki, zakątku świata. Bo Żydzi mają zginąć, zasilać sobą komory gazowe w fabryce śmierci Auschwitz! Rytuał potężniejszy od prawa.
Oprócz Cyganów, którym zezwolono być razem z rodzinami w tym czasie gdy mnie przywieziono z Majdanka do Birkenau, esesmani urządzili familijny obóz dla Żydów z getta Theresienstadt.
Po przywiezieniu ich, część z nich od razu zaprowadzili na śmierć i spalenie, a część utrzymywali w złudzeniu, że zezwolą im żyć w obozie i nie rozłączą z rodzinami. Zazdroszczono im i Cyganom tego niepojętego wyróżnienia.
Ale nie na długo, choć w Auschwitz-Birkenau (odkąd mi niedawno kilka osób krzyknęło, że ja, Żydówka, nie mam prawa mówić o Auschwitz, bo tam byli wyłącznie Polacy, a my Żydzi byliśmy w Birkenau, staram się pisać te dwie nazwy razem, aby nikogo nie urazić...) czas odmierzał się inną miarą, a słowo "długo" miało wymiar wiekowy.
Zresztą wszelkie słowa dla uwięzionych i ginących tam ludzi, więźniów różnego pochodzenia miały inne znaczenie i wymiar wobec mas palonych ludzi w krematoriach. Tutaj już nic nikogo nie zadziwiało, chyba jakiś nieprawdopodobny odruch dobroci... Miał on tu szczególną wagę i potęgę znaczenia!
Pamiętam wieczór, gdy nazwa Theresienstadt wdarła się po raz pierwszy do mojej świadomości. Niepodziewanie przywieźli nowy transport ludzi do gazu. Z getta Theresienstadt, wzorcowego obozu pracy dla Żydów, gdzie im zapewniano życie. Obóz na pokaz...
Nagle niespotykana tu rozpacz i szloch naszych blokowych, sztubowych, szrajberek, młodych Żydówek słowackich i czeskich, sytych funkcjonariuszek z pierwszych transportów, które zdołały przeżyć pierwszy, najgorszy okres w obozie. Mówiły nam, że my przyjechałyśmy do sanatorium, o tyle jest teraz lepiej niż wtedy, kiedy je tu przywieziono!...
Teraz one były blisko władz obozowych, wiedziały co dzieje się na rampie, niektóre pracowały tam, gdy przychodził transport. W ciągu swego długiego pobytu w obozie pocieszały się, że życie ich rodzin jest zabezpieczone w getcie w Theresienstadt. Tego wieczoru sprowadzono stamtąd do gazu ich matki, siostry, bliskich!
Były bezradne, mimo swej władzy nad nami na blokach. Nie mogły ratować swych bliskich, którzy nie wiedzieli nawet gdzie ich przywieziono i co ich czeka po wyjściu z pociągu. Przez moment zło nie było czymś normalnym, a śmierć w komorze gazowej – zwykła codziennością – czyjąś ... Przedarły się łzy poprzez skamieniałe zobojętnienie – ból.
Po pewnym czasie następny wstrząs. Prowadzą do gazu wszystkich z tego familijnego lagru. Wali znów słup ognia z komina! A później cisza. Milczy komin za drutami. Nie ma na rampie pociagów.
I nagle ogień, dym z komina, poruszenie w obozie. Cyganie! Wloką do gazu obóz cygański, mężczyzn, kobiety, dzieci... Całe rodziny!
Powróżyć, karty stawiać... Zajrzeć w to, co niosła nam wówczas na szczęście nieprzewidywalna przyszłość: gaz, dym, popioły, zmielone kości ludzkie. Auschwitz – Birkenau-Oświęcim-Brzezinka Żydów, Cyganów, Polaków, Rosjan, i także, a może przede wszystkim, Niemców, sprawców i więźniów. Właściwie Auschwitz całej ludzkości!
My Żydzi, posiadamy dziś swój maleńki kraj, państwo pełne niepokojów i nowych niebezpieczeństw – ale swoje własne. Po czterdziestu latach przyjechałam z Izraela odwiedzić Polskę, moją pierwszą ojczyznę.
W Ogrodzie Saskim, gdzie niegdyś mama siadywała na ławce ze swą wieczną robótką, a mnie kazała podejść do jakiejś dziewczynki i poprosić, żeby zagrała ze mną w klasy – teraz podeszła do mnie Cyganka i, mówiąc niezrozumiałą gwarą, natarczywie namawiała mnie, że postawi mi karty, powróży, przepowie przyszłość... Odpowiedziałam jej po hebrajsku że wolę nie poznawać zawczasu...
U Cyganów niewiele się zmieniło. Wciąż ta sama bieda, bezdomność, włczęga po cudzych miastach, krajach i żebranie o chleb.
W Auschwitz Wtedy uznano Cyganów za naród, ale niższej rasy, więc jako taki "należało" go zgładzić.
Jak nas, Żydów.
19. 6. 1998
הלינה בירנבאום
הייתי בת יחידה, הצעירה בין שני אחיי. קינאתי באחים הגדולים על עצמאותם, על שהיו להם חברים. להורי לא היה די כסף לשלוח אותי לגן ילדים, וימים שלמים שיחקתי לבד בבית. אימא לפעמים הלכה אתי לטייל לגן הססקי Saski ובקיץ הלכה אתי על ספת נהר הוויסלה. היא הייתה עסוקה מאוד בהחזקת הבית ובעבודות יד שונות בהן עזרה לאבי לפרנס את המשפחה, ולא נשאר לה כמעט זמן בשבילי. כשנדנדתי לה בטרדנות מרוב שעמום, הייתה מגלגלת מגבת עבה בצורת בובה שאשחק בה. שיחקתי גם עם קופסאות ריקות של משחת נעליים, או תרופות. אספתי אותם על פי רוב בזמן הניקיון הגדול לפני פסח או ראש השנה, כשאימא לא ראתה, מפני שדווקא התכוונה לזרוק זאת סופסוף, ואני סחבתי בחזרה את ה"אוצרות".
אימא עבדה קשה במיוחד בימים שלפני החגים. הזיזה את כל הרהיטים, שטפה ברותחים את מסגרות העץ של המיטות, הכתה במחבט על המזרונים, מרחה במשחה את רצפות העץ, כיבסה כמויות אדירות של כביסה - ואז היה לה עוד פחות זמן בשבילי. הבית היה הפוך, בכל מקום נמתחו חבלים ליבוש כביסה, אותה לפני זה שפשפה בגיגית גדולה על קרש כביסה עם פח מגולגל בפיסת סבון כביסה עבה. הרתיחה את הכביסה בדוד גדול על הכיריים, שטפה אותה אין ספור פעמים באמבטיות פח קטנות, שמה במים עם צבע כחול ובעמילן שבישלה בסיר ברזל שחור מאורך. אחר כך סחטה את הכביסה במסחטת יד עם שני גלילי גומי.
הבית כולו היה מעורפל באדים, הכל הריח אדי סבון. כעבור כמה ימים הייתה אימא אוספת את הכביסה היבשה לסלי קש גדולים, משכה בקצוות הסדינים והמפות כדי למתוח אותם (אני עזרתי לה בגאווה בידי הקטנות), קיפלה אותם, הביאה למעגילה ואחר כך גיהצה במשך שעות. לפעמים ביקשה מאחיי שייקחו אותי לחברים שלהם, כדי שאפסיק להסתובב לה בין הידיים ולהציק בשאלות בלתי פוסקות, אבל הם בדרך כלל ענו, שלא יסחבו אחריהם "זנב" כזה...
מצבי השתפר כשלמדתי לקרוא. קראתי בקול רם סיפורים ושירים קטנים ואימא הקשיבה לי ברצון תוך כדי סריגה. בידור מיוחד היה בשבילי להתבונן באימא בזמן שהכשירה סירים וכל מיני כלים בליבה הלוהטת של המגהץ. משכה במגרפה את עגיל כיסוי פתח הכירה במטבח וגררה מהפחמים הבוערים בכיריים את הליבה הלוהטת עד אודם, זרקה אותה לאמבט מים לוחשים ונתזים לכל עבר, והכשירה בכך את הכלים לפסח מהיומיומיות של שנה שלמה, האסורה בחג הזה.
מהמזנון במטבח הוציאה צלחות עם תמונות צבעוניות יפהפיות, שהשתמשו בהן בשמונת ימי החג בלבד. כמה אהבתי להתבונן בהן! אימא לא הרשתה לי לקחת אותן ביד, שהרי תכף אשבור – כידוע, הלינה... את ההנאות הילדותיות האלה הזינו תכופות קריאות בחצר באידיש או פולנית מלוות במנגינות מצחיקות שחדרו הביתה: "אלטע זאכען, אני קונה דברים ישנים, לחם,לחמניות וחלה ישנים!" או "מלפפונים חמוצים אני מוכר, שלושה בעשרה (גרוש)!"... לפני פסח היו נכנסים בזה אחר זה גברים עם דוודים קטנים מלאי מים רותחים וקוראים באידיש: "אלץ ווערט געקאשערט, חומעץ צו פערברענע"! הכל מכשירים, חמץ לשריפה, שאריות לחם, פירורים!"... אלה היו הפרנסות של יהודים עניים בימי חול או לקראת החגים לפני המלחמה בווארשה של ילדותי... למשמע הקריאות האלה, הייתי רצה מהר להביא לי שרפרף גבוה שאוכל להגיע לחלון ולהתבונן ברוכלים האלה הפוקדים את החצר. אבא היה מתעצבן עלי שאני מתכופפת מדי ואפול מהחלון...
השתוקקתי לרדת לחצר לראות אותם מקרוב, אבל אימא אמרה, שזה לא יאה לילדה לצאת לבד לחצר שם משחקים בנים, בריונים. היא פחדה, שאצא לרחוב ללא ידיעתה ואלך לאיבוד, או ארצה לעבור לבד את הכביש, אפול תחת חשמלית ואדרס, ישמור האל! אימא ידעה שמפתות אותי הפלקטים שהדביקו מדי שבוע לפני הקולנוע "פורום". הוצגו שם הסרטים עם שירלי טמפלShirly Temple , שלגייה ושבעת הגמדים... בובות ענקיות בדמות השלגייה ושבעת הגמדים באור נוצץ מול חלון חדר השנה שלנו, משכו מאד את תשומת ליבי.
לא ביקרתי בקולנוע – כרטיס עלה חמישים וחמישה גרוש! גלידה בוופל אפשר היה לקנות בחמישה גרושים... אבא תמיד אמר לי שאין לו כסף ואני התעקשתי שיראה לי את ארנקו, כי לא האמנתי שלא אמצא בו חמישה גרוש... ולמי היה זמן ללכת אתי לקנות את הגלידה?! אסרו עלי הרי לעבור את הכביש לבד! אז נדנדתי לסבי, סבתי, הוריי אימא ואת אחותה – דודה הלה. גרנו כולם יחד בדירת הסבים בווארשה עד למלחמה.
לא הפסקתי ללחוץ על אימא שתרשה לי לצאת קצת לחצר, הבטחתי שלא אלך לרחוב, לא אתלווה לשום זר המציע סוכריות, ולא אטעה בדרך. ואם יקרה לי משהו, אז אני זוכרת בעל פה את כתבותינו ולהוכחה, דקלמתי אותו בשטף בגאווה: רחוב נוביניארסקה 11 Nowiniarskaדירה מס. 3... ושכבר לא היה לאימא במה להזיז אותי מתוכניותי המסוכנות, הפחידה שצוענייה תחטוף אותי...
"הצוענים נודדים בערים וכפרים רחוקים בעגלותיהם המכוסות, וחוטפים ילדים", אמרה. הם אמנם באו תכופות לחצרות הבתים וקראו: "אגיד את העתיד, אקרא בקלפים, צו-ע-נייה, מנחשת בקלפים!" ראיתי אותן מבעד לחלון – יחפות, שחורות שיער, שזופות, עטופות בבדים ומטפחות צבעוניים, עגילים ענקיות באוזניהן, צמידים רבים על ידיהן, תכופות עם תינוק בזרועותיהן. מנחשות את העתיד... זה לא הפסיק למשוך ולהקסים אותי. תמיד רציתי לדעת מה יהיה כשאגדל, להכיר למפרע את גורלי. הן, הצועניות יודעות זאת...
אימא צחקה ממני, אמרה שהן מרמות, גונבות... אבל המלים שלה לא ציננו את דמיוני. כשאבד לי משהו ולא מצאתי בדירה העולה על גדותיה באין סוף חפצים ישנים, חשבתי שצוענייה הייתה מסוגלת להגיד לי איפה נעלם הדבר שחיפשתי לשווא... אבל לא הרשו לי הרי לצאת לחצר. ואפילו לא הגעתי למנעול הגדול לפתוח בעצמי את הדלת!
עד היום מושכים אותי מגידי עתידות, הקוראים בקפה, הורוסקופים, למרות שאני לא מאמינה בהם. מבדרת האשליה הרגעית, הציפייה לתחזית טובה, הקסם של המסתורי, הבלתי רגיל ביומיומיות. מי לא היה רוצה להכיר את הלא נודע ואת הבלתי-נראה בחיינו, בגורלנו? לחדור למה שצפוי אי פעם בעתיד?...
התקרבה שנת 1939. למדתי בכיתה ב' בבית הספר היסודי שנמצא בבנין החדש בגן קראסינסקיך Krasińskich. אחי הצעיר חילק, הוביל אותי מדי בוקר לבית הספר בדרך לבית ספרו העברי "תרבות" ברחוב נאלבקי א2Nalewki . מגן קראסינסקיך היה מעבר לרחוב נאלבקי ישר לבית הספר של חילק. לחזור הרשו לי בחברת ילדה מכיתתי, בתנאי שנשמור אחת על השנייה. קראו לה סאבציה טופס Sabcia Topas, היא גרה גם ברחוב נוביניארסקה.
בספטמבר אותה שנה רחוב נוביניארסקה הופצץ על ידי הגרמנים ועלה בלהבות ביום כיפור. הגרמנים הפציצו במיוחד את הרובע היהודי של ווארשה בחגים שלנו. ביתנו נשרף. המוני אנשים מתו תחת הריסות הבתים המופצצים, הבוערים. אחרי זמן מה הגרמנים כבשו את ווארשה, את כל פולין. תקופת שחור ירדה על העולם שלנו, שאמורה הייתה לטרוף מיליוני בני אדם וביניהם את הורי וכל קרובי!
כבר הרשו לי לצאת לחצר, לשחק עם ילדים אחרים, ללכת לבד ברחובות. בגטו לא היו צוענים, שהיו רוצים לחטוף אותי, איש לא ניסה לפתות אותי בסוכריות. אנשים התנפחו ומתו ברעב במדרכות של הרחובות, חטפו לחם מידי העוברים והשבים, מתו ממכות, כדורים, מגיפות. בתי הספר וגנים נשארו רחוק אחרי חומות הגטו. את הרוכלים הסובבים בחצרות החליפו מבקשי נדבות קרועי בגדים, ילדים מיותמים שחיפשו שאריות בזבל, רזים, בוגרים ומזדקנים לפני הזמן.
כולם עכשיו ניבאו את העתיד והתאמצו לנחש את הגורל, לא היה נחוץ לשאול מגידי עתידות. אנשים נתפסו בסימנים בשמים, בכוכבים, פירשו חלומות, כל תנועה של הכובשים הגרמנים – השתדלו לנחש את גורלם אפילו מצבע המדים של הגרמנים, מסמלים בכובעים של אנשי הס"ס. המציאות פיזרה את האשליות והנבואות הטובות על תבוסה מהירה של הגרמנים. היא התבררה כנוראה מכל המצופה.
הספקתי כבר להכיר את אימת כוח הכפייה, את חוסר האונים מולו, רעב, פחד, רדיפות וסבל אינסופיים. הייתי כבר מבוגרת לחלוטין עם שלוש-עשרה שנות חיי. אבל זה עדיין לא היה כל אשר חיכה לי לראות, להכיר, להתנסות בו, לחוות ולעבור; עדיין לא היה כל שעליו הייתי חייבת לשכוח מיד, כדי להמיס את עצמי בעולם הסיוט, כשהפכו אותי בשנת 1943 לאסיר-נדון למוות, נמעך במחנה, לשרוד בו עוד שעה, להגיע לעוד ועוד תחנה בגיהינום הזה, שכל אחת מהן הייתה גרועה וקשה מקדמותה, והכוחות אזלו מרגע לרגע.
לרמפה של אושוויץ הגיעו רכבות עם משלוחי יהודים לגז ללא הפסקה. רק חלק מהם הפנו למחנה, למוות אטי בעינויים. זמן רב לא האמנתי שבמבנה הגדול מאחורי גדרי התיל רוצחים ושורפים אנשים. חשבתי שאלו רק שמועות נוראות שמפיצים כדי לדכא אותנו עוד יותר. אבל השמועות העוינות האלו נספגו בנשמה בתחושת חרדה איומה וסוף בלתי נמנע, הנורא מכל. למשמע אותן שמועות-ידיעות נשכחו התנאים הבלתי אנושיים של המחנה, שלא לדבר על שכיחת כל שהיה פעם בבית או לפני המלחמה בכלל. כבר לא היינו אנחנו עצמנו בעולם המפלצתי הזה – מופרדים בגדרות חיצוניים ופנימיים ממושגים, נורמות חיים ומכל שאנושי – בגוף ממוספר בקעקוע, רזה, מסריח, מלא פצעים מוגלתיים.
בהתחלה, כשהגיעו רכבות עם משלוחים טריים לגז, ציוו עלינו על "בלוקשפרה" Blocksperre – איסור לצאת מהצריפים. תלו ענפים על גדרי התיל, כדי להסתיר את הסלקציות ברמפה, את מראה הטורים של אנשים המובלים לתאי הגז, את המטענים שלהם. נחנקנו בצחנת הצריפים הסגורים, התעלפנו בחום, צמא, חוסר אפשרות ללכת למחראות כששלשול עם דם מענה ושטף ידיעות מקאבריות, רחשי דמיון והשלכות של כל אלה על הגוף והנפש.
מי מסוגל היום לשער את שהתרחש אז בנשמתם של האנשים הרצוצים, דחוסים על הדרגשים הצפופים, מלאי הכינים? איך ומה הם נשמו שם? עד מהרה הפך הכל גלוי לחלוטין. הפסיקו להסוות, להסתיר. הרצח קיבל מימדים אדירים, אי אפשר היה להסתיר עוד כלום. הגרמנים רתמו כמעט את כל המחנה לעבודה בהסרת עקבות המומתים בגז – להוצאת העפר, מיון המטענים של הקורבנות אותם לקחו כשגורשו אל הבלתי מוכר וידוע להם. רכבות דחוסות עד גבול הקיבולת בהמוני אנשים עמדו בתור וחיכו למקום בתאי הגז הפועלים ימים ולילות בבית חרושת הזה למוות ולשוד. ומה כאן עוד לנחש? לנבא מה יהיה מחר, בעוד שעה או אולי בעוד שנה ,שהיא כמו מאה? להגיד עתידות?... צוענייה, המנחשת בקלפים ...
גם אותם הביאו לכאן! לא יהודים, לא איזה מורדים פוליטיים. צוענים מחוסרי בית, ללא מולדת, מדינה, נודדים על עגלות מכוסות. עם אקזוטי של מנגינות געגועים, שירים על חופש צועני, אהבה צוענית, ריקודים, תלבושות צבעוניות ושפה מוזרה משלהם. שרויים בעוני רב שנים, מיסטיקה ודעות קדומות, בהם הפחידו אפילו אותי בילדותי בבית... אהבתי לרקוד במעגל גדול לצלילי המנגינה והמלים של השיר הצועני הנודע: "אי שם ביער/ משהו נוצץ מרחוק/ מחנה צוענים/ מדליק מדורה./ צועני אינו עני/ צועני הינו עשיר/ לאן שרק תסתכל/שם הבקתות שלו..."
הגרמנים הכניסו את הצוענים לשטח מיוחד במחנה המיועד רק להם. שיהיו תקועים כאן בינם ובין עצמם ולא ינדדו עוד על פני אירופה של "הסדר החדש" של "אנשי העל" הגרמנים הנאצים. במחנה הצוענים, שלא כמו באחרים, המשפחות לא הופרדו. האחרים קינאו בהם – הם יוכלו לרעוב, לחלות ולמות ביחד על הדרגשים בצריפים המגעילים! לנשום יחד את העשן המורעל של גופות האנשים הנשרפים, של יהודים מכל אירופה. בפינת העולם ההוא, הבלתי נשכח לנצח, כל אחד מאתנו נשם רצח – כיוון שהיהודים הרי חייבים היו למות, להזין בבשר גופם את תאי הגז בבית חרושת למוות האושוויצי! מנהג שהיה אז חזק מכל חוק.
מלבד הצוענים שהותר להם להישאר יחד נשים, גברים וילדים, הקימו הגרמנים מחנה "משפחתי" Familien Lager בשביל יהודים מגטו טרזינשטאדט Theresienstadt . אבל הזכות הזאת לא הייתה צפויה לארוך זמן רב, למרות שבאושוויץ-בירקנאו נמדד הזמן במידות אחרות, ומלים "זמן רב" היו שוות לנצח. ובעצם, מול אנשים בוערים באש הכבשנים, הייתה למלים משמעות שונה לחלוטין בשביל האסירים מכל מיני מקומות ומוצא הכלואים והמושמדים כאן. (מאז שצעקו לי כמה אנשים בפולין, שלי, ליהודיה אין זכות לדבר על אושוויץ, מפני ששם כלאו רק פולנים מורדים, גיבורים פוליטיים ואילו אותנו החזיקו בבירקנאו - אני משתדלת לכתוב את שני השמות ביחד, כדי לא לפגוע באף אחד...) באושוויץ-בירקנאו כבר כלום לא הפליא איש, להוציא אולי איזה רפלקס בלתי אפשרי של טוב אנושי, שהיה לו כאן משקל ומשמעות עצומים!
אני זוכרת ערב אחד בו השם טרזינשטאדט חדר לראשונה למודעות שלי. לפתע הביאו משלוח חדש לגז - מגטו טרזינשטאדט, כביכול מחנה עבודה ליהודים לדוגמה בו הובטחו להם החיים. מחנה ייצוגי. ופתאום לחישות בצריפים, בכי וייאוש בין האחריות על הבלוקים או על קבוצות עבודה, יהודיות סלובקיות וצ'כיות צעירות, בעלות תפקידים, שבעות, לבושות טוב שהובלו לכאן במשלוחים ראשונים והצליחו לשרוד את ההתחלות הנוראות במחנה. הן נהגו להגיד עלינו, שאנחנו באנו לבית הבראה לעומת מה שהיה אז, כשהביאו אותן!... מכוח תפקידיהם השונים, היו קרובות לשלטונות המחנה הגרמנים וידעו מה מתרחש ברמפה. היו ביניהן שעבדו ברמפה כשהגיעו משלוחים. הן התנחמו בכך שחיי משפחותיהן מובטחים בגטו טרזינשטאדט. ובאותו ערב הביאו משם את האמהות, האחיות וכל הקרובים שלהן לאושוויץ, לגז!
הן ידעו הכל, יצאו לרמפה ונשארו חסרות אונים, למרות השלטון שהיה להן עלינו בצריפים, בעבודה, בחלוקת אוכל ומקומות על הדרגשים. לא יכלו להציל את יקיריהן, שלא ידעו לאן מביאים אותם ומה מחכה להם אחרי שיצאו מהרכבת. לרגע הרוע פסק להיות משהו נורמאלי והמוות בתא הגז יומיומיות רגילה... של האחרים. דמעות הכאב פרצו בעד אבן האדישות.
אחרי זמן מה זעזוע הבא בתור. מובילים לגז את כולם מהמחנה המשפחתי! שוב מכה, עמוד האש מהארובות! והשקט חוזר. שותקות הארובות אחרי גדר התיל. לפתע אש, עשן מהארובות ללא רכבת על הרמפה. זעזוע בכל המחנה. הצוענים! גוררים לגז את כל מחנה הצוענים, גברים, נשים, ילדים... משפחות שלמות!
...לנבא, לקרוא בקלפים? להביט במה שנושא לנו העתיד הלא ידוע: גז, עשן, עפר, עצמות אדם של רבבות טחונים? אושוויץ-בירקנאו של יהודים, צוענים, פולנים, רוסים וגם או אולי קודם כל - של הגרמנים. אושוויץ של האנושות כולה!
לנו, היהודים יש כיום את הארץ הקטנטנה, מדינה מלאת סכנות ואי שקט – אבל שלנו. אחרי ארבעים שנה הגעתי מישראל לבקר בפולין, מולדתי הראשונה. בגן הססקי שם פעם נהגה אימי לשבת על הספסל עם עבודת יד הנצחית בידיה ולומר לי שאשאל איזה ילדה בגילי אם היא רוצה לשחק אתי בקלאס או בתופסת – עכשיו ניגשה אלי צוענייה צעירה ובשפתה הלא מובנת לי, המוזרה, הציעה בטרדנות לקרוא לי בקלפים, לנבא את עתידי... עניתי לה בעברית שאני מעדיפה לא לדעת לפני הזמן...
אצל הצוענים לא השתנה כלום – אותו עוני, חוסר בית, נדודים בארצות וערים של האחרים... באושוויץ הכירו הגרמנים בצוענים כבעם ובתור עם כזה היה צורך להשמיד אותם לפי ה"חוקים" של גרמניה הנאצית.
בדומה לנו, היהודים.
19.06.1998
Halina Birenbaum
Aus dem Polnischen von Helmut Pientka
Ich war die Jüngste der Geschwister, die einzige Tochter, hatte zwei ältere Brüder, die ich wegen ihrer Selbstständigkeit und ihrer Freunde beneidete. Die Eltern hatten nicht genügend Geld, um mich in eine Vorschule oder einen Kindergarten zu schicken, und somit spielte ich die ganzen Tage allein zu Hause.
Mutter nahm mich manchmal zum Spazieren gehen in den Krasiński oder den Sächsischen Park und im Sommer an die Weichsel mit. Sie führte den Haushalt und unterstützte den kümmerlichen und instabilen Verdienst des Vaters mit Handarbeit verschiedener Art, und somit blieb ihr wenig Zeit für mich übrig.
Wenn ich mich sehr langweilte, quengelte ich, wurde lästig und behelligte sie so lange, bis sie einen dicken Frottehandtuch in Puppenform wickelte und sie mir befahl damit zu spielen. Ich spielte auch mit Dosen von Schuhcreme oder von Arzneien, die ich meistens während der generellen Aufräumaktionen vor Pessah sammelte, ohne dass es meine Mutter merkte, weil sie gerade all das endlich wegwerfen wollte, und ich rettete diese meine „Schätze“.
An den Tagen vor den Feiertagen arbeitete meine Mutter sehr schwer. Sie verrückte alle Möbel, wusch mit heißem Wasser die Bettrahmen, klopfte die Matratzen aus, bohnerte den Fußboden, wusch maßlose Kästen Wäsche. Sie hatte also noch weniger Zeit für mich.
Die ganze Wohnung war „verdreht“, überall hingen Schnüre mit trocknender Wäsche, die sie vorher in einem Holzzuber auf einem Waschbrett mit einem dicken Stück Seife schrubbte.
Die weiße Wäsche kochte sie in einem großen Kessel in der Küche, spülte sie mehrmals in Blechwannen, legte diese in blaue Farbe und Stärke, die im länglichen eisernen Topf kochte, hinein und wrang sie mit einem Handwringer mit zwei Gummiwellen aus.
Das ganze Haus war vernebelt, alles roch nach Seifendampf. Danach legte sie die trockene Wäsche in große Körbe zusammen, streckte Bettlakenenden aus ( ich half ihr dabei stolz mit meinen kleinen Händen), faltete sie zusammen, trug sie zum Mangeln und bügelte sie zuletzt.
Manchmal bat sie meine Brüder, mich zu ihren Freunden mitzunehmen, damit ich mit dem Herumlungern und dem Quälen mit nicht enden wollenden Fragen aufhörte, aber sie antworteten meistens, dass sie kein „Schwänzchen“ hinter sich herziehen würden.
Als ich das Lesen erlernte, wurde es besser. Ich las laut Erzählungen und Gedichte vor, und Mutter hörte beim Häkeln gern zu.
Eine besondere Freude bereitete mir der Mutter beim Ausbrühen der Töpfe und anderer Gefäße mit einem durchglühten Bolzen des Plätteisens zuzuschauen. Sie zog mit dem Schürhaken Glutpfannen und den unter der brennenden Kohle rot glühenden Bolzen aus dem Feuerherd der Küche heraus und warf sie in eine kleine Wanne mit Wasser hinein. Vor Hitze zischend und Wasser zerstäubend wurden so die Gefäße zu Pessah aus der ganzjährigen, an diesem Feiertag verbotenen Alltäglichkeit „kaschiert“.
Sie nahm auch aus der Küchenanrichte schöne, mit bunten Bildern versehene Teller heraus, die man ausschließlich an den acht Feiertagen jeden Jahres gebrauchte. Ich genoss es diese zu betrachten! Mutter erlaubte mir nicht sie in die Hand zu nehmen, weil ich sie doch gleich zerschlagen würde – bekanntermaßen, Halina ...
Aus diesen Kindesfreuden rissen mich oft die mal um mal in die Wohnung eindringenden Rufe aus dem Hof: „Kaufe alte Sachen, Trödel“, „Altes Brot, alte Brötchen, alte Striezel!“, „Gesäuerte Gurken, drei für einen Zehner!“ ...
Vor Pessah kamen ständig irgendwelche Männer mit einem Kessel heißen Wassers auf den Hof und riefen auf jiddisch „Alz wird gekaschert, chumez zu fabrennen, chumez!“ – Alles wird kaschiert! „Chumez“ zu verbrennen! Zu Pessah unerlaubte Reste Brot, Krümmel zu verbrennen!“ So sahen die alltäglichen oder die vorfeierlichen Einkommen der jüdischen Armut vor dem Krieg in Warschau meiner Kindheit aus ...
Jedes Mal lief ich schnell einen Hocker holen um aus dem Fenster zu gucken und die verschiedenen Ankömmlinge zu betrachten, die unseren Hof besuchten. Vater regte sich jedoch auf, dass ich mich zu sehr herauslehne, dass ich aus dem Fenster herausfalle.
Ich wollte auf den Hof herunter gehen um die seltsamen Händler aus der Nähe zu beobachten, doch Mutter untersagte es mir – es gehöre sich nicht, dass ein Mädchen allein auf den Hof geht, wo Jungs spielen, Gassenjungen. Sie befürchtete auch, dass ich mich ohne ihr Wissen auf die Straße wage und verlaufe, dass ich auf die andere Straßenseite gehen würde und gerate, Gott bewahre, unter die Straßenbahn.
Sie wusste, dass mich Plakate anlocken, die jede Woche vor dem Kino angeklebt wurden. Sie zeigten den Film „Die Schneekönigin“ mit Shirley Temple in der Hauptrolle ... Die riesigen Puppen der Schneekönigin und der sieben Zwerge, grell beleuchtet gegenüber dem Fenster unseres Schlafzimmers lockten meine Aufmerksamkeit.
Das Kino besuchte ich nicht – eine Eintrittskarte kostete nicht weniger als 55 Groschen! Ein Eis in der Waffel konnte man für 5 Groschen kaufen ... Vater sagte ständig, wir hätten kein Geld, und ich bestand darauf, er solle mir sein Portemonnaie vorzeigen, weil ich nicht glaubte, darin keine fünf Groschen zu finden ...
Und wer hätte Zeit übrig, mit mir Eis zu kaufen?! Allein durfte ich ja nicht die Fahrbahn überqueren, also quälte ich den Opi, die Omi, die Eltern meiner Mutter und ihre Schwester – Tante Hela, da wir alle zusammen bei den Großeltern wohnten.
Ich bedrängte Mutter, sie solle mir erlauben, für eine Weile auf den Hof zu gehen, ich versprach, nicht auf die Straße hinaus zu gehen, mit keinem Fremden mit zu gehen, der geneigt wäre mir ein Bonbon zu geben, und nicht verloren zu gehen.
Und wenn dennoch etwas passieren sollte, so kenne ich doch unsere Adresse auswendig, die ich stolz fließend vorsagte: Nowiniarska 11, Wohnung 3 ... Da Mutter nichts mehr fand, um mich von meinen gefährlichen Absichten abzubringen, ängstigte sie mich – eine Zigeunerin würde mich packen und entführen ...
„Zigeuner treiben sich mit ihren Wagen in weit entfernten Städten und Dörfern herum und entführen Kinder!“ warnte sie mich. Sie kamen oft auch auf unseren Hof rufend: „Ich wahrsage, lege Karten, Zigeunerin, Zauberin!“
Ich sah sie durch das Fenster – barfuss, schwarzhaarig, sonnengebräunt, verhüllt in Wickel bunter Tücher, mit großen Ringen in den Ohren und zahlreichen Armbändern, oft mit einem Baby in den Armen. Wahrsagen, sagen die Zukunft voraus ...
Es hörte nie auf mich zu faszinieren und anzuziehen. Ich wünschte stets zu wissen, was geschehen würde wenn ich einmal erwachsen bin, wollte im Voraus mein Schicksal kennen. Sie, die Zigeunerinnen, wussten es.
Mutter belächelte mich. Sie sagte, sie betrügen, klauen ... Doch ihre Worte schmälerten meine Vorstellung und Faszination nicht.
Wenn mir mal irgendwas verloren ging, das ich in unserer mit wertlosen Schriftstücken überfüllten Wohnung nicht finden konnte, dachte ich, eine Zigeunerin würde mir den Ort des Verlorenen nennen können ... Man erlaubte mir jedoch nicht auf den Hof zu gehen. Übrigens, meine Hand reichte gar nicht zum Türriegel um die Tür allein zu öffnen!
Bis heute ziehen mich Wahrsagen, Horoskope an, obwohl ich an sie nicht glaube. Sie bilden ein momentanes Trugbild, bedeuten die Erwartung besserer Prognosen, die der Alltäglichkeit einen gewissen Reiz verleihen, sie sind etwas Geheimnisvolles, Ungewöhnliches. Wer möchte denn nicht das Schicksal kennen, das in unserem Leben, vor unseren Augen verborgen und unbekannt ist? Die Zukunft durchdringen?
Das Jahr 1939 näherte sich mit großen Schritten. Ich besuchte bereits die zweite Klasse der Schule Nr. 9, die sich im Neubau im Krasiński Park befand. Mein Bruder begleitete mich jeden Morgen dorthin auf seinem Weg zur hebräischen Schule „Tarbut“ (auf Hebräisch „Kultur“) in Nalewki Straße 2a.
Vom Krasiński Park aus gab es einen Übergang zur Nalewki Straße direkt zu seiner Schule. Mir wurde erlaubt allein in Begleitung eines Mädchens meiner Klasse den Rückweg anzutreten. Wir sollten aufeinander aufpassen. Sabcia Topas wohnte ebenfalls in der Nowiniarska Straße.
Im September 1939 wurde die Nowiniarska Straße am größten jüdischen Feiertag des Jahres – Jom Kipur – von den Deutschen zerbombt und ausgebrannt. Die Deutschen bombardierten an unseren großen Feiertagen besonders heftig die jüdischen Stadtteile Warschaus. Unser Haus brannte aus. Die Menschen kamen massenhaft unter dem Schutt der von Bomben zerstörten und angezündeten Häuser um.
Bald nahmen die Deutschen Warschau und ganz Polen ein. In unserer Welt, in unserem Leben entstand eine schwarze Ära, die alsbald Millionen Menschenleben verschlang, unter ihnen die meiner Eltern und meiner Nächsten!
Inzwischen wurde mir erlaubt auf den Hof zu gehen, dort mit anderen Kindern zu spielen, mich allein auf den Straßen zu bewegen. Im Ghetto gab es keine Zigeuner, die mich hätten entführen wollen, lockte keiner mit Süßigkeiten.
Die Menschen schwollen vor Hunger an und starben auf den Bürgersteigen, rissen den Passanten das Brot aus der Hand weg, starben an Folgen der Schläge, Kugeln, Epidemien ...
Schulen und Gärten blieben weit von den Ghettomauern entfernt. Die auf dem Hof sonst kreisenden Händler wurden von Bettlern, verwaisten Kindern ersetzt, die dürr, vorzeitig reif und gealtert nach Abfällen im Müll suchten.
Jetzt wahrsagte sich jeder selbst und versuchte zu dieser Stunde sein Schicksal durchzudringen. Zu diesem Zweck brauchte man keine Weissager, Kartenleger. Man haftete sich an Himmelszeichen, Sterne, deutete Träume, jede Bewegung des Okkupanten – man versuchte sein Schicksal sogar aus der Farbe der deutschen Uniformen, Abzeichen auf den Mützen der SS-Männer zu erraten.
Die Realität zerstreute jegliche Trugbilder und gute Weissagungen auf eine baldige Niederlage der Nazis. Sie zeigte sich schrecklicher als die allerschlimmsten Vermutungen.
Mir wurde bereits Gewalt, Ratlosigkeit ihr gegenüber, Hunger, Angst, nicht enden wollende Verfolgungen und Qualen bekannt. Mit meinen dreizehn Jahren war ich schon völlig erwachsen.
Doch es war immer noch nicht alles, was ich sehen, kennen lernen, was ich erfahren, durchleben sollte. Ich musste all das Bisherige vergessen, als man mich 1943 in einen zertretenen Häftling, in einen Verurteilten umwandelte, um mich in die Welt der Alpdrücke einzuschmelzen und irgendwie die nächste Stunde zu durchleben, noch ein Ziel dieser Hölle, schwieriger und schlechter als die Vorangegangenen zu erreichen, weil die Kräfte von Minute zu Minute schwanden.
An die Auschwitzer Rampe kamen stets Züge mit Transporten von Menschen zur Vergasung an. Nur einen Teil von ihnen führte man ins Lager zum langsamen Sterben, zum Martern.
Eine lange Zeit glaubte ich nicht, dass in dem großen Gebäude hinter Stacheldraht Menschen getötet und verbrannt werden. Ich dachte, es sind nur irgendwelche schreckliche Gerüchte, die man verbreitet, um uns noch stärker zu quälen.
Diese jedoch drangen in die Seele hinein mit allerschrecklichsten Unruhe und dem Gefühl des unwiderruflichen Endes. Unter Einfluss der grausigen Gerüchte vergaß man die unmenschlichen Lagerbedingungen, geschweige denn, wie es irgendwann zu Hause oder überhaupt vor dem Krieg war.
Wir waren nicht mehr wir selbst in der unbegreiflichen, schrecklichen, anderen Welt – von außen und innerlich von der menschlichen Welt, den menschlichen Begriffen, Normen und dem Wissen über uns selbst getrennt – in den stinkenden, leichenhaften, eiternden Leibern, und mit eintätowierten Nummern.
Anfangs, als ein Zug mit einem neuen Transport mit Juden zum Vergasen einfuhr, verfügten die Herrscher des Lagers Blocksperre. Sie ließen Äste auf dem Stacheldrahtzaun aufhängen, um die Selektion auf der Rampe, den Anblick der zum Tod geführten Menschen, deren Gepäck zu verbergen.
Ohne nach außen gehen zu dürfen, erstickten wir stundenlang in stinkenden Baracken, wurden vor Hitze, Durst, von der Unmöglichkeit bei blutigem Durchfall die Latrine aufzusuchen und von den ungeheuerlichsten Gerüchten, Vorstellungen und Gedankenverbindungen ohnmächtig.
Wer ist heute imstande sich vorzustellen, was sich damals in den ausgehungerten Körpern und Seelen, zusammengepfercht auf engen, verlausten Pritschen zutrug? Wie und womit man dort atmete?
Doch bald wurde alles völlig öffentlich. Man verzichtete aufs Verbergen, Verstecken von irgendetwas. Mord nahm so gigantische Dimensionen an, dass man ihn nicht verbergen konnte.
Beinahe das ganze Todeslager wurde zur Arbeit eingespannt, zur Beseitigung von Spuren nach Vergasten – zur Ausfuhr der Asche, Sortierung des Gepäcks der Opfer, das sie für die zwangsweise Fahrt ins Ungewisse, Unbekannte mitnahmen.
Die über die Grenzen des Fassungsvermögens überfüllte Züge standen in der Reihe, wartend auf einen Platz in den Gaskammern, die tags und nachts in der Fabrik des Todes und des Raubes arbeiteten.
Und was sollte man noch versuchen zu erraten, vorherzusagen? Was Morgen, in einer Stunde, oder vielleicht in einem Jahr – wie Ewigkeit? Wahrsagen, Karten legen? ... Zigeunerin, Weissagerin ...
Auch sie wurden hergeschleppt! Nicht Juden, nicht politische Aufrührer. Heimatlose Zigeuner aus Nomadenzelten, staatenlos. Ein exotisches Volk mit Sehnsuchtsmelodien, Liedern von Zigeunerfreiheit, -liebe, Zigeunertänzen, farbigen Kleidern, wunderbarem Dialekt.
Umgeben von geheimnisvoller Mystik, vieljährigem Elend und zahlreichen böswilligen Aberglauben, mit denen man sogar mich selbst zu Hause ängstigte ... Obwohl die Menschen doch zum Musiktakt und zum Lied im weiten Kreis tanzen mochten – „ ...gdzieś tam pod lasem / coś błyszczy z dala / obóz cygański / ogień rozpala / Cygan nie biedny / Cygan bogaty / gdzie tylko spojrzysz / tam jego chaty ...“ (Reimlose Übersetzung, die Betonungen im Text stimmen nicht mit denen der Melodie überein : ... irgendwo am Wald / glänzt etwas von fern / Zigeunerlager / facht ein Feuer an / Zigeuner nicht arm / reicher Zigeuner / wohin du nur blickst / stehen seine Hütten ...“
Die Deutschen schafften für die Zigeuner ein separates Lager in Auschwitz-Birkenau. Abgesondert, speziell zigeunerhaft, damit sie dort unter sich feststecken und sich nicht in Europa „neuer Ordnung“ nationalistischer Übermenschen herumtreiben!
Im Zigeunerlager wurden die Familien nicht getrennt, im Unterschied zu anderen Lagerzonen. Ein außerordentliches, neidwertes Privileg der Zigeuner – zusammen hungern, krank werden und sterben auf den Pritschen der anrüchigen Baracken. Atmen der kohlenmonoxydreichen Luft, des Rauchs brennender Menschen, Juden aus ganz Europa.
Jeder von uns atmete täglich den Mord in dem Schlupfwinkel der Welt, der für ewig düstere Berühmtheit erlangen sollte! Weil Juden sterben, mit ihren Körpern die Gaskammern der Todesfabrik Auschwitz stärken sollen! Ein Ritus, mächtiger als Recht.
Außer Zigeunern, denen erlaubt wurde zusammen in der Familie zu bleiben als man mich aus Majdanek nach Birkenau brachte, errichtete die SS ein Familienlager für Juden aus dem Ghetto Theresienstadt.
Nach deren Ankunft wurde ein Teil von ihnen gleich zu Tode gebracht und verbrannt und ein Teil in der Illusion gehalten, ihnen wird erlaubt im Lagern zu leben und die Familien werden nicht getrennt. Man beneidete sie und die Zigeuner für diese unbegreifliche Auszeichnung.
Doch nicht für eine lange Zeit, obwohl in Auschwitz-Birkenau (seitdem mir neulich einige Personen zuschrieen, dass ich, Jüdin, kein Recht habe über Auschwitz zu reden, weil dort ausschließlich Polen untergebracht waren, und wir Juden in Birkenau waren, bemühe ich mich die beiden Namen zusammen zu schreiben um keinen zu kränken ...) die Zeit mit einem anderen Maß gemessen wurde, und das Wort „lange“ das Ausmaß eines Jahrhunderts erlangte.
Übrigens, jegliche Begriffe hatten für die dort verhafteten und sterbenden Menschen, Häftlinge verschiedener Herkunft, eine andere Bedeutung und ein anderes Ausmaß angesichts der Menge der brennenden Menschen in den Krematorien. Hier wunderte keinen nichts mehr, vielleicht eine unwahrscheinliche Reaktion der Güte. Ihr maß man hier ein besonderes Gewicht und eine besondere Bedeutungsmacht zu.
Ich erinnere mich an jenen Abend, an dem sich der Begriff Theresienstadt zum ersten Mal in mein Bewusstsein einprägte. Unerwartet kam ein neuer Transport mit Menschen zum Vergasen an. Aus dem Ghetto Theresienstadt, einem vorbildlichen Arbeitslager für Juden, in dem man ihnen das Leben zusicherte. Ein Lager zur Schau ...
Plötzlich entstand eine hier nicht anzutreffende Verzweiflung und ein Schluchzen unserer Block und Stubenführerinnen, Schreiberinnen, jungen slowakischen und tschechischen Jüdinnen, satten Funktionsträgerinnen der ersten Transporte, die die erste, die allerschlimmste Phase des Lagers zu überleben vermochten. Sie erzählten uns, dass wir wie in einem Sanatorium leben, um so viel ist es jetzt besser als damals, als man sie hierher brachte! ...
Jetzt standen sie nahe der Lagerherrschaft, wussten, was auf der Rampe passiert, einige von ihnen arbeiteten dort zum Zeitpunkt der Ankunft eines Transports. Während ihres langen Lageraufenthaltes trösteten sie sich, dass das Leben ihrer Familien im Ghetto Theresienstadt gesichert ist. Dieses Abends fuhren von dorther ihre Mütter, Schwestern, Nahestehenden zum Vergasen an!
Trotz ihrer Macht über uns im Block waren sie jetzt hilflos. Sie konnten ihre Nächsten nicht retten, die sogar gar nicht wussten, wohin man sie brachte und was sie nach Verlassen des Zuges erwartet. Einen Augenblick lang war Übel etwas Anormales und der Tod in einer Gaskammer nicht eine Alltäglichkeit – keine fremde ... Tränen kämpften sich über versteinerte Gleichgültigkeit durch – Schmerz.
Nach einiger Zeit kam der nächste Schock. Alle aus dem Familienlager werden zum Vergasen geführt. Wieder stürmt eine Feuersäule aus dem Kamin an! Und danach Ruhe. Der Kamin hinter den Drähten schweigt. Auf der Rampe stehen keine Züge mehr.
Und plötzlich Feuer, Rauch aus dem Kamin, eine Erregung im Lager. Zigeuner! Das Zigeunerlager, Männer, Frauen, Kinder werden zum Vergasen geschleppt ... Ganze Familien!
Wahrsagen, Karten legen ... Hineinschauen in das, was uns damals die zum Glück nicht vorhersehbare Zukunft brachte: Gas, Rauch, Asche, zermahlene Menschenknochen. Auschwitz-Birkenau der Juden, Zigeuner, Polen, Russen, und auch oder vielleicht vor allem – der Deutschen, als Täter und als Häftlinge. Eigentlich Auschwitz der ganzen Menschheit!
Wir Juden haben heute unser kleines Land, einen Staat voller Unruhe und neuer Gefahren – doch unseren eigenen. Nach vierzig Jahren kam ich von Israel aus um Polen zu besuchen, meine erste Heimat.
Im Sachsengarten, in dem einst meine Mutter mit ihrer ewig dauernden Handarbeit auf einer Bank zu sitzen pflegte und mir befahl irgendein Mädchen anzusprechen, damit es mit mir „Klassen“ spielt – kam jetzt eine Zigeunerin an mich heran in einer unverständlichen Mundart sprechend, redete mir aufdringlich zu, sie stellt mir Karten, wird wahrsagen, sagt meine Zukunft voraus ... Ich antwortete ihr auf Hebräisch, dass ich sie im Voraus nicht kennen lernen will ...
Bei den Zigeunern veränderte sich nur wenig. Immer noch dieselbe Armut, Obdachlosigkeit, das Herumtreiben in fremden Städten, Ländern und das Betteln um Brot.
In Auschwitz Damals erkannte man sie als eine Nation an, aber einer niedrigeren Rasse, die als solche „einfach vernichtet gehörte“ ...
Wie wir, Juden.
19.06.1998
Links
Back to Halina Birenbaum Web Page
Nazi Occupied Europe 1941-1945: Genocide of Roma-Sinti (Parajmos)
Last updated October 16th, 2005