JUNE FRIEDMAN

 

„POD OPIEKĄ OPATRZNOŚCI”

(tłumaczenie z jezyka angielskiego autorki)

 

 


Dziunia (June) Steinberg w getcie w Borysławiu, czerwiec 1943 r.

 

Spis rozdziałów

 

Styczeń 1991

 

Wybuch wojny

 

W borysławskim getcie

 

W kryjówce po „aryjskiej” stronie

 

Wyzwolenie

 

Zdana na samą siebie

 

Po wojnie w Krakowie

 

Z rodziną

 

W "kibucu w Krakowie"

 

Wyjazd z Polski

 

Podróż do Holtzhausen przez Wiedeń

 

W Monachium

 

W DP lagrze w Bad-Reichenhallu

 

W „kibucu” w DP lagrze w Feldafingu

 

Wyjść za mąż w DP lagrze

 

Początek naszego wspólnego życia w DP lagrze

 

Emigracja do Izraela

 

W Izraelu

 

Problem choroby

 

Kontynuacja życia

 

Emigracja do Ameryki

 

Początki naszego życia w Ameryce

 

 

 

Styczeń 1991

 

Styczeń 1991 rok. Już drugi tydzień wojna szaleje w Zatoce Perskiej i Izrael po raz drugi został zaatakowany przez irackie pociski. I znów mnie ogarnęły wspomnienia z wojny, która zmieniła na zawsze nasze życie. Naturalnie, mam na myśli II wojnę światową.

 

Doris namawia mnie od dłuższego czasu, żebym napisała swoje wspomnienia. Nie wiem. Na pewno nie będzie to łatwe zadanie, bo i moja pamięć już trochę szwankuje, no i obawiam się rozdzierać dawne, ale wciąż świeże rany. Wiem również, że będzie mi trudno opisać to w języku angielskim dla moich dzieci i potomności. Jednak spróbuję. Specjalnie, dlatego że Max mnie namawiał do tego od lat. Spróbuję opisać w skrócie moje najważniejsze przeżycia, aby dać obraz mojej osobowości i żeby moje dzieci mogły zrozumieć, dlaczego dzisiaj jestem właśnie taka, a nie inna.

 

Zacznę mój opis od początku wojny w 1939 roku. Urodziłam się w Polsce, we Lwowie, gdzie pierwszego września, tegoż roku, huk syren i niemieckie bombardowanie zmieniły moje szczęśliwe dzieciństwo na zawsze. Od wielu miesięcy krążyła pogłoska o wojnie, ale nikt nie chciał w to uwierzyć. Hitler zajął Austrię i Czechosłowację bez oporu, a Anglia i Francja przyrzekły przyjść Polsce z pomocą, gdyby Hitler spróbował zaatakować Polskę. Nikt jednak nie przyszedł nam z pomocą tego dnia.

 

Spis rozdziałów

 

Wybuch wojny

 

Pierwszego września (a był to piątek) przygotowywałam się do pójścia do szkoły – miałam 9 lat – gdy radio doniosło o napadzie Hitlera na Polskę.

 

W pierwszych dniach wojny byłam podniecona, że coś ważnego się dzieje. Uważałam, że moje dotychczasowe życie jest nudne. Jakie głupie potrafią być dzieci! Moje życie składało się: szkoła, lekcje gry na fortepianie, koleżanki i raz na trzy lata wspaniałe wizyty wakacyjne do Krakowa, skąd pochodzili moi rodzice i gdzie mieszkała moja babcia i reszta bliskiej i dalszej rodziny. Te wizyty były dla mnie zawsze wielkim przeżyciem.

 

Byłam jedynaczką i nie wiedziałam wtedy jak beztroskie i szczęśliwe mam życie i że wkrótce wszystko się zmieni w popiół, a ja zostanę sama na świecie w wieku 13 lat i nigdy już nic nie będzie w moim życiu tak jak było.

 

Pierwsze kilka dni wojny wszyscy przebywaliśmy w domu, nie ważąc się wyjść na ulicę. Po siedemnastu dniach zostaliśmy okupowani. Najpierw przez Niemców, a potem przez Związek Radziecki i Polska, moja ojczyzna przestała istnieć. Nasza część kraju została zajęta przez Rosjan. Nie wiedzieliśmy wtedy o pakcie Hitlera ze Stalinem, którzy mieli podzielić Polskę między sobą i powoli zniszczyć najpierw duch polski, a potem całą ludzkość i kraj.

 

Po kilku tygodniach wróciłam do szkoły, a ojciec wrócił do pracy w banku, gdzie był głównym księgowym. Teraz ledwie mogliśmy wyżyć z jego zarobków i ojciec musiał wziąć nadliczbową pracę. Był teraz księgowym w szpitalu i restauracji, ale i to nam nie wystarczyło na życie. Rodzice zaczęli więc wysprzedawać co się dało; obrazy, srebro, biżuterię itd. Przyjęliśmy również rosyjskiego oficera na kwaterę, do jednego z naszych pięciu pokoi.

 

On nam płacił za mieszkanie i wikt. Nie był z nami jednak długo, bo został przeniesiony gdzieś indziej, a do miasta zaczęli przybywać inni żołnierze, którzy od razu zaczęli aresztować polskich obywateli i wywozić ich na Sybir pod pretekstem, że są to przeciwnicy komunizmu, ale tak naprawdę nikt nie znał przyczyny. Myśmy też byli na tej liście do wywozu, ale nie zdążyli tego zrobić, bo w czerwcu 1941 roku wybuchła nowa wojna. Tym razem między Niemcami a Związkiem Radzieckim. Zostaliśmy okupowani po raz wtóry. I tym razem miało to trwać aż do lipca 1944 roku.

 

Pierwsze cośmy odczuli było zwolnienie wszystkich Żydów z pracy. Ukraińcy, którzy przyjęli Niemców radośnie, z kwiatami dostali od okupantów wolna rękę do rabowania żydowskich mień i zabijania Żydów. Tak więc zaczęła się „Krystall Nacht”, która trwała 48 godzin. Myśmy się ukrywali w mieszkaniu i jakoś nikt nas tam nie znalazł. Zaraz potem tatuś postanowił, że musimy się przenieść do mniejszej miejscowości, mając nadzieję, że dla Żydów będzie lżej przeżyć na wsi lub w małym mieście. I tak było rzeczywiście z początku.

 

Przenieśliśmy się do Synowódzka Wyżnego, koło Stryja i tatuś tam znalazł pracę jako księgowy, w tartaku Godula. Dobre było i to. Byliśmy razem i znaleźli dla mnie nawet prywatna szkołę i z innymi dziećmi zaczęłam pobierać lekcje. Szkoły były niedozwolone dla polskiej ludności, nie mówiąc już o żydowskiej ludności.

 


Matka, Róża Steinberg z domu Rakower, ur. 1899, zamordowana wraz ojcem w ostatniej akcji w getcie w Borysławiu (Borysław Ukr.) 11 sierpnia 1943 r.


Ojciec, Leon Steinberg ur. w 1899, zamordowany wraz matką w ostatniej akcji w getcie w Borysławiu (Borysław Ukr.) 11 sierpnia 1943 r.

 

Życie zaczęło płynąć prawie normalnym trybem, gdy latem w 1942 roku nadszedł rozkaz, że wszyscy Żydzi z małych miast i wsi muszą opuścić obecne miejsce zamieszkania i przenieść się do getta w najbliższym, dużym mieście. W naszym wypadku był to Borysław. Był to dla nas wszystkich okropny wstrząs! Dotychczas byliśmy niezależni i nawet nasza pomoc domowa była z nami. Ona była częścią naszej rodziny i nawet teraz chciała iść razem z nami. Była z nami 7 lat. Ja ją bardzo kochałam. W tym czasie ona miała 29 lat. Była urodzoną Ukrainką, ale zawsze podkreślała, że czuje się Polką.

 

Naturalnie nikt z nas nie wiedział, co to jest getto. Dochodziły nas pogłoski od uciekinierów z zachodniej części kraju, którzy coraz częściej przybywali w nasze strony, że jest tam bardzo źle. Brat mego ojca, który był z nami jakiś czas w czasie okupacji rosyjskiej, wróciwszy do domu, do Krakowa, pisał, że w getcie jest milion razy lepiej niż pod sowiecką okupacją i rosyjskim barbarzyństwem.

 

Słowa te później prześladowały go do samego końca, gdy Niemcy z zimną krwią zamordowali jego z żoną i całą naszą rodzinę z Krakowa. Ale wtedy moja mamusia, która była wychowana w Berlinie (gdzie mieszkała przez 13 lat) nie mogła uwierzyć, żeby Niemcy, którzy są kulturalnym narodem, mogli mordować inny naród, bez dyskryminacji. Może komunistów, ale nie niewinnych ludzi. Jacy ludzie byli wtedy naiwni! Ale któż mógł przewidzieć, co nas jeszcze czeka? Nikt, nawet w najgorszych snach.

 

Więc pewnego dnia wstaliśmy o 4-tej rano, włożyliśmy na siebie kilka warstw odzieży (żeby móc zabrać ze sobą jak najwięcej) i zostawiając wszystko cośmy posiadali, wyruszyliśmy w drogę. Niektóre kosztowności ojciec oddał na przechowanie pewnej Polce, z którą pracował, czego nikt z nas więcej nie widział na oczy. Resztę później oddaliśmy Filipowi i Zuzi.

 

Teraz z plecakiem na plecach i menażką w ręce, wyruszyliśmy pieszo, w stronę Borysławia, pod czujnym okiem ukraińskiej policji. Było nas 50-60 osób, a między innymi była z nami młoda kobieta z niemowlęciem, które płakało przez większą część drogi. Matka próbowała go uspokoić i nawet zakrywała dłonią usta dziecka, żeby nie złościć żandarmów, którzy odgrażali się, że zabija dziecko. Zrozumieliśmy wtedy, że przyszłość nasza nie zapowiada się dobrze. Po nocy nieprzespanej w lesie, jeden z żandarmów przyniósł ze wsi bańkę mleka dla dziecka i dla mnie. Więc i między nimi byli ludzie….

 

Przed samym południem nasz marsz się skończył i przybyliśmy do borysławskiego getta.

 

Spis rozdziałów

 

W borysławskim getcie

 

Młoda matka niemowlęcia zaprosiła nas, żebyśmy na razie zatrzymali się u jej teściów, aż znajdzie jakąś kwaterę, co przyjęliśmy z wdzięcznością.

 


Dziunia, w wieku 11 lat,  w getcie w Borysławiu 1942 r.

Getto było dla nas szokiem kulturalnym. Byliśmy Żydami, naturalnie, ale byliśmy bardzo asymilowani. Zawsze byliśmy przede wszystkim Polakami, a potem Żydami. Tylko nasza religia była mojżeszowa. Teraz, nagle znaleźliśmy się wśród życia żydowskiego, tak zupełnie obcego dla nas. Nasze życie intelektualne było skończone.

 

Getto sprowadziło i skupiło ludzi różnych warstw społeczeństwa i musieliśmy się szybko dostosować do nowego życia. Tatuś był przygnębiony od samego początku wojny. Najpierw, gdy były bombardowania, siedzieliśmy bardzo blisko siebie, dotykając głowami jedni drugich, żeby się zabezpieczyć, że gdyby nas bomba zabiła, nikt z nas nie zostanie sam.

 

Później, gdy Niemcy odarli nas z człowieczeństwa i straciliśmy nasz honor i wszystko, co posiadaliśmy, tatuś zaczął mówić o samobójstwie. Nawet kupił gdzieś cyjanek. Mówiliśmy dużo na ten temat i wszyscy postanowiliśmy, że będzie to najlepsze wyjście dla nas wszystkich, zanim zostaniemy zupełnie zdegradowani.

 

Bo kto z nas może przewidzieć, co nas jeszcze czeka? Było to honorowe wyjście z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Nie wiadomo było jak długo wojna jeszcze potrwa i ile cierpień i upokorzeń jeszcze będziemy musieli przejść. Postanowiliśmy być silni i skończyć nasze życie zanim to się stanie. Ja też się zgodziłam, ale zaraz nazajutrz, zaczęłam lamentować i płakać, że nie chcę umierać i tatuś musiał mi przyrzec, że porzuci myśl o truciźnie na zawsze. Tak przedstawiały się sprawy gdyśmy przybyli do getta.

 

Rozglądając się wkoło, jak bardzo zatłoczone są wszystkie pomieszczenia i widok ogólnej higieny nie był obiecujący, mama postanowiła od razu obciąć moje piękne, długie włosy. Ja, naturalnie byłam zdruzgotana. Moje włosy były moją dumą i jedyna rzeczą, którą Niemcy nie mogli mi zabrać. Tak dotychczas myślałam. Więc znalazłam się teraz wśród obcych mi ludzi, wśród których niewielu tylko rozmawiało moim ojczystym językiem (rozmawiali po żydowsku językiem, który był dla mnie tylko bełkotem) w zatłoczonych pomieszczeniach, braku pożywienia i przyszłość przedstawiała się ponuro.

 

Ale nie było czasu na litowanie się nad sobą. Musieliśmy jak najszybciej znaleźć jakieś pomieszczenie dla nas. Na szczęście nasz nowy gospodarz znał pewnego pana, niedaleko, który miał duże pomieszczenie. Jego żona i córka zginęły z rąk oprawców i on teraz był sam. Z zawodu pan Pickholtz był tapicerem. Wiec poszliśmy tam, przedstawiliśmy się i powiedzieliśmy mu, kto nas przysłał, oraz przedstawiliśmy mu naszą sytuację. On był bardzo uprzejmy, ale wytłumaczył nam, że już wynajął całe mieszkanie sąsiadom. Było to starsze małżeństwo z córką i jej narzeczonym.

 

Jedyne, co mu zostało był malutki pokoik, za jego warsztatem i jeżeli chcemy może nam go odstąpić. Możemy też używać warsztat jako skład, albo też spać tam. W warsztacie było łóżko i piecyk, a w pokoiku stał stół, trzy krzesła, dwa łóżka polowe i dziecinne łóżeczko. Od razu zgodziliśmy się zająć ten pokój, bo to oznaczało, że będziemy tu sami, tylko nasza rodzinka i Rózia, nasza pomoc domowa, która spała w warsztacie. Rózia nie chciała nas opuścić i była z nami aż do zupełnego zamknięcia getta, chyba miesiąc, głodowała razem z nami, aż w końcu z wielkim żalem musiała odejść. Pan Pickholtz, nasz gospodarz i sąsiedzi mieszkali po drugiej stronie sieni.

 

Tatuś znalazł pracę, znów w biurze, co było wtedy rzeczą niezwykłą, jako księgowy w tartaku. W getcie mieliśmy „Judenrat” i żydowska policję, co oznaczało, że co Niemcy chcieli, żydowska policja wypełniała. Ojciec codziennie rano był odprowadzany z innymi pracownikami do pracy poza gettem i wieczorem przyprowadzali ich z powrotem do getta. Getto było duże. Były tam sklepy, restauracje, nawet lokal nocny, czy kabaret. Ludzie, którzy mieli pieniadze mogli kupować, co było, a inni musieli się obejść bez niczego.

 

Poznałam kilkoro dzieci w moim wieku i często bawiliśmy się razem. Po wojnie tylko troje z tych dzieci zostało przy życiu. Po jakimś miesiącu zaczęliśmy się przyzwyczajać, mniej lub więcej do naszego życia. Mamusia gotowała z tego, co mogliśmy dostać: piekła chleb z mąki kukurydzianej, robiła marmoladę ze słodkich buraków, piekliśmy plasterki ziemniaków na blasze piecyka itd. Z tego, co mogliśmy kupić w getcie lub z tego, co tatuś mógł przynieść z „tamtej strony”. „Tamta strona” była strona chrześcijańską, gdzie ludzie byli jeszcze traktowani jak ludzie. Och, jak im zazdrościłam! Na razie myśmy nadal żyli w spokoju i nikt się nas nie czepiał.

 

Raz jakiś niemiecki oficer zatrzymał się w naszym budynku i o coś pytał, ale nikt z mieszkańców nie znał języka niemieckiego. Wiec moja mama wyszła do niego i swoją świetną niemszczyzną wytłumaczyła mu, co chciał wiedzieć. On się od razu rozpogodził i nawet wstąpił do naszego pokoju.

 

Rozmawiali o Berlinie, skąd on pochodził i nawet wypił szklankę herbaty, co nie było drobnostką, bo Niemcom było zabronione pić lub jeść w żydowskim domu. Gdy wyszedł, mamusia powiedziała: „Widzicie nie każdy Niemiec jest potworem”. Ten oficer nazywał się Pell i później brał udział w egzekucji Żydów z getta, gdzie w jednej akcji, wśród innych 500 osób, znaleźli się także moi rodzice.

 

Powolna likwidacja getta odbywała się w formie sześciu akcji. Była to operacja „Ostatnie rozwiązanie”. Pierwsza akcja odbyła się jeszcze zanim przybyliśmy do getta, a następne trwały 24-48 godzin każda. Zawsze wiedzieliśmy, że coś się szykuje na dzień wszesniej, bo niemieckie ciężarówki i niemieccy żołnierze kręcili się po getcie w dużych liczbach. W pierwszych akcjach przeważnie starzy ludzie i dzieci byli łapani i potem rozstrzelani. We wschodniej Polsce ludzie byli od razu likwidowani, dopiero później wywożeni do lagrów koncentracyjnych. W Borysławiu rozstrzelani byli za rzeźnią, tak jak bydło.

 

Po kilku tygodniach pobytu w getcie nasz gospodarz pokazał nam schowek, który znajdował się pod podłogą, w warsztacie. Jego żona i córeczka nie zdążyły się tam ukryć w czasie pierwszej akcji. Obie nie miały szczęścia by móc przeżyć. Ten schowek był dołkiem, w którym mogły się ukryć 3-4 osoby. Nie był dość głęboki, żeby było można tam usiąść wygodnie, ale można było tam się przechować przez dzień lub dwa. Znieśliśmy, więc na dół kilka koców, wiadro (które miało służyć jako toaleta) i postawiliśmy z powrotem stół na deski schowka i czekaliśmy. Mężczyźni, którzy mieli pozwolenie pracy nie byli zagrożeni na razie. Ale kobiety i dzieci były.

 

Ojciec pracował z Filipem, Polakiem, który nieraz proponował ojcu, żeby pozwolił mi uciec z getta, a oni mnie ukryją. Naturalnie moi rodzice nie mogli sobie nawet tego wyobrazić. Opuścić własne dziecko? Jak mogliby to zrobić? Więc na razie żyliśmy z dnia na dzień, z nadzieja, że jakoś będzie. Pewnego dnia zaczęła się czwarta akcja. Mama w pośpiechu złapała kilo cukru w kostkach, dzban wody i zawołała naszą sąsiadkę i jej córki narzeczonego (jej córka uciekła z getta, w stronę granicy węgierskiej i nigdy nie dowiedzieliśmy się, czy jej się udało przejść granicę, czy nie) i wszyscy czworo zeszliśmy do schowka. Tym razem akcja trwała przez 4 tygodnie!

 

Przez pierwsze 3 dni, gdy byliśmy głodni, jedliśmy kostki cukru. Młody mężczyzna przez cały czas pojękiwał i narzekał: był głodny, był spragniony, było mu zimno, po co to wszystko, przecież i tak nas znajdą, czuł dym – na pewno Niemcy podpalili getto itd. Mamusia próbowała go uspokoić w różny sposób, ale bez skutku. Słyszeliśmy głosy Niemców na górze, ale nas nie znaleźli. Nikt nie wiedział o schowku oprócz pana P., naszego gospodarza. Jakoś wytrzymaliśmy 3 dni. Wieczorem trzeciego dnia pan P. przyszedł do domu. Przyniósł nam jedzenie, opróżnił wiadro, wyszliśmy na górę, żeby się umyć i znów zeszliśmy na dół.

 

Powtarzaliśmy tą rutynę, co kilka dni. Pod koniec drugiego tygodnia byliśmy u kresu sił, ale musieliśmy tam przetrwać przez następne dwa tygodnie, zanim było po wszystkim i mogliśmy znów ujrzeć światło dzienne. Te cztery tygodnie trwały wieczność! Po wyjściu nie mogliśmy się rozprostować przez długi czas. Nie mieliśmy żadnych wiadomości od ojca. Nikt nie wiedział, czy on przeżył, czy nie. W naszej kamienicy było spustoszenie. Wiele dzieci, moich rówieśników nie przeżyło. Również niektóre kobiety i starsi mężczyźni, ale przeważnie dzieci. Byliśmy przerażeni!

 

W końcu po całym dniu tatuś wrócił. Był bardzo zmizerowany i zaniepokojony o nas. Był pewien, że zostałyśmy wykryte i zamordowane. Powiedział, że muszę uciec z getta w najbliższym czasie, nie było innego wyjścia. Mama załatwiła przepustkę dla pracujących i zaczęła pilnować bramę getta. Powiedziała, że najlepszą porą na ucieczkę dla mnie byłaby pora wieczorna, kiedy warta zajęta jest zatrzymywaniem przemytników i gdy dzielą się między sobą łupem, który zabrali biednym ludziom.

 

Więc rodzice powiedzieli mi, co mam robić i pewnego letniego wieczora pożegnałam się z nimi po raz ostatni. Zobaczyłam się z ojcem jeszcze jeden raz, gdy Filip wykorzystując jakąś możliwość, przyprowadził ojca wśród nocy, żeby mógł mnie jeszcze raz zobaczyć. Wtedy właśnie ojciec powiedział mi, żebym nigdy nie zapomniała mojej religii i po wojnie odszukała naszych krewnych w Krakowie.

 

Ale wtedy, tego ostatniego wieczora, w getcie, powiedzieli mi, żebym została dobrym i porządnym człowiekiem, żebym się o nich nie martwiła, bo mieli dobre życie i żebym ratowała swoje, za wszelką cenę. Dali mi z sobą trochę biżuterii, dla Zuzi i Filipa, ale było to niczym wobec tego, co oni zrobili dla mnie. Jak można się odwdzięczyć komuś za uratowanie życia?

 

Spis rozdziałów

 

W kryjówce po „aryjskiej” stronie

 

Wieczór mojej ucieczki jest w większości zamazany w mojej pamięci. Pamiętam, że czekałam z mamusią w cieniu, potem wyskoczyłam i z bijącym sercem przebiegłam przez bramę, słysząc strzały za sobą. Nie oglądnęłam się wstecz. Wskoczyłam do nadjeżdżającego tramwaju i po chwili wyskoczyłam i poszłam piechotą w stronę domu Zuzi i Filipa.

 

Ku memu zdziwieniu nikt mnie nie śledził i nie gonił. Z jakiegoś powodu myślałam, że cała armia Hitlera będzie na moim tropie. Musiałam się spieszyć i przybyć na miejsce przed godziną policyjną. Miałam z sobą tylko torbę z moim odzieniem. Filip i Zuzia przyjęli mnie bez słowa, nie pytając o nic. Ryzykowali własnym życiem przyjmując mnie pod swój dach.

 

Tam, na strychu przesiedziałam całą noc płacząc i trzęsąc się ze strachu. Od tego wieczoru strych ten był moim domem. Mieszkałam tam z myszami i kilka razy musiałam się ukryć w sianie i za ścianą, która dzieliła strych na dwie części, kiedy niemieccy żołnierze robili rewizję szukają Żydów. Schodziłam tylko na dół późnym wieczorem, żeby się myć. Po kilku miesiącach schodziłam na dół trochę częściej i kiedy niemiecki oficer nieraz zachodził do Zuzi na rozmowy (ona znała dobrze niemiecki język) ja chowałam się w różnych miejscach: pod pierzyną w łóżku, raz w szafie, raz za wieszakiem, gdzie stałam nieruchomo przez godzinę nie śmiąc oddychać i zemdlałam właśnie, gdy ten Niemiec wychodził.

 

Mieliśmy dużego kocura i gdy Niemiec spytał Zuzię, co to za hałas, Zuzia mu odpowiedziała, że na pewno kot zeskoczył ze stołu. Więc nawet kot uratował mi życie. Zuzia była wtedy bardzo ładną kobietą i niemieccy żołnierze, którzy mieszkali niedaleko, przychodzili flirtować z nią. Ona tez była bardzo mądra i chytra i przez to nigdy nie byliśmy głodni. Niemcy przynosili żywność i alkohol, który Zuzia zamieniała później na mięso, albo masło. Miałam złą przemianę materii i jeszcze w getcie dostałam czyraki na czole i na obu kolanach. Było to bardzo bolesne i nie mogłam się tego pozbyć.

 

Po przybyciu do Zuzi, po kilku tygodniach, te czyraki zaczęły znikać. Zawsze mieliśmy chleb, zupę, czasem warzywa z ogrodu i owoce. Chowali też króliki, które nam służyły jako mięso. I tak przeżyłam od czerwca 1943 roku do 10 sierpnia tegoż roku, kiedy Filip przyszedł z pracy i powiedział, że moja mama razem z wieloma kobietami została aresztowana i zatrzymana na policji ukraińskiej. Aresztowali ją w pracy, w szóstej akcji, która była ostatnią przed likwidacją getta.

 

Po aresztowaniu mamy ojciec pobiegł do swojego szefa, Niemca, żeby ten postarał się o zwolnienie dla mamy. Pan Müller pośpieszył na ukraińska policję i prosił komendanta policji o zwolnienie, ale nic nie pomogło. Ojciec był u kresu sił i nadziei. Zdecydował, więc dobrowolnie zostać z mamą, przez co i siebie skazać na śmierć. Nie mógł sobie wyobrazić życia bez niej. Przez długie lata miałam wielki żal do ojca, że wiedząc o tym, że ja żyję, nie starał się przeżyć wojny. Dopiero po kilku latach zrozumiałam, że było to ponad jego siły i wybaczyłam mu ten krok

 

Dnia 11 sierpnia 1943 roku moi nieodżałowani rodzice zostali brutalnie rozstrzelani przez oprawców razem z innymi niewinnymi ofiarami i moje życie, takie, które znałam dotychczas, też się skończyło. Byłam strasznie przygnębiona, ale moje własne życie było nadal zagrożone. Przepłakaliśmy z Zuzią i Filipem całą noc, ja ciągle nie rozumiejąc nieodwołalności mego losu. Nie zdawałam sobie sprawy, ze już nigdy ich nie zobaczę, nigdy nie usłyszę ich głosu, nigdy już ich nie ucałuję i nie uściskam, nie poczuję zapachu ich perfum, wody kolońskiej i pudru. Mamusia miała 44 lata, a tatuś 43.

 

Moja przyjaciółka Ala i jej mąż przysłali mi to zdjęcie wspólnego grobu moich rodziców, przy którym zostali rozstrzelani. Dobrzy mieszkańcy tutejsi przechowują pamięć o nich, zapalają tu świeczki, składają kwiaty.

 

Został po nich tylko list pożegnalny, który ojciec przekazał Filipowi dla mnie, przeczuwając widocznie, co im przyszłość przyniesie.

 

Ten rozdział jest mi najtrudniej opisać. Nawet teraz, po tylu latach, bardzo mi oni brakuja i odczuwam wewnętrzną pustkę i nikt mi ich nie może zastąpić. Byli oboje zupełnie niezwykłymi ludźmi.

 

Moje życie jednak toczyło się dalej i nadal chciałam żyć. Zuzia i Filip przenieśli się na drugi koniec miasta i teraz byłam oficjalnie ich córką. Nawet wszyscy nam mówili, że jestem podobna do niej. Zaczęłam też pracować w tartaku. Musiałam, żeby dostać kupony na żywność. Zuzia się odnosiła do mnie nawet lepiej niż przedtem i zaczęłam z nią chodzić do kościoła. Religia była dla mnie jak balsam. Bardzo mi była potrzebna wiara w coś. Raz po pracy poszłam na targ, żeby coś kupić. Zatrzymał mnie młody Żyd (jeden z niewielu, którzy jeszcze zostali, pracujący jako szpicle dla gestapo) i spytał mnie czy jestem córką Steinberga.

 

 

Filip i Zuzanna Kowal latem 1943 r. w Borysławiu. Oni uratowali mi życie!

 

Nie wiem skąd mógł znać ojca i gdzie mnie mógł przedtem widzieć. Odstawił rower, na którym jechał i zaczął mnie przesłuchiwać. Naturalnie powiedziałam mu, że się myli i że nazywam się Kowalówna. On wysłuchał i kazał mi dać swój adres, co zrobiłam. W końcu dał mi odejść, ale stał jeszcze przez jakiś czas obserwując mnie. Pamiętam, że kupiłam coś i nawet się targowałam ze sprzedawcą, żeby nie wzbudzać podejrzeń, ale serce miałam w gardle przez cały czas i przeczuwałam, że on mnie wyda.

 

Moi rodzice zawsze mówili mi, żebym była ostrożna i nigdy nikomu nie zdradzała mojego pochodzenia. Chyba to właśnie uratowało mi życie.

 

Po powrocie do domu opowiedziałam Zuzi o tym, co mnie spotkało i ona od razu mi powiedziała, żebym się przygotowała, bo „oni” wnet po mnie przyjdą. I rzeczywiście, w ten sam dzień przyszedł gość w skórzanym płaszczu i zostałam aresztowana. Zaczęłam płakać i Zuzia też, ale nic nam to nie pomogło. Zabrali mnie na ukraińską policję, gdzie mnie wsadzono do celi razem z dwójką innych „kryminalistów”….Były to dwie starsze kobiety, które czymś zgrzeszyły przeciw władzy niemieckiej. Wtedy nie trzeba było wiele.

 

Byłam tam 3 dni i 3 noce. Przychodzili wśród nocy, z tym szpiclem, który mnie budził i mówił do mnie po żydowsku, językiem, którego wtedy nie znałam. Kopali mnie w krzyż, bo nie mieli ochoty mnie dotknąć, albo byłam za mała na zwykłe bicie. Płakałam na głos, robiłam znak krzyża i modliłam się, również na głos.

 

Zuzia przychodziła i błagała ich, żeby mnie wypuścili, bo jestem jej córką i tylko jestem podobna do kogoś innego. W końcu na trzeci dzień mnie wypuścili i kazali iść do domu. Byłam pobita, zmęczona i brudna. Nie wiedziałam czy jest to podstęp, czy naprawdę zwolnili mnie. Stałam nieruchomo w bramie i gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam ich wszystkich stojących w oknie i patrzących na mnie. To mnie uratowało. Gdybym zaczęła biec, wiedzieliby od razu, że jestem Żydówką, ale tak byłam po prostu wystraszonym dzieckiem i zostawili mnie w spokoju.

 

Po kilku minutach zaczęłam iść w stronę domu, powoli ciągle płacząc głośno. Po jakimś czasie oglądnęłam się i nie widząc nikogo zaczęłam biec. Gdy w końcu dotarłam na miejsce, trzęsłam się przez wiele godzin tak bardzo, że nie mogłam nawet utrzymać łyżki w ręce. Przez kilka tygodni nie mogłam się uspokoić. Do tego czasu nie miałam z Niemcami do czynienia. Po raz pierwszy spotkałam niemieckiego żołnierza na samym początku wojny.

 

Byłam w sklepie spożywczym, gdy zatrzymał się w pobliżu motocykl z przyczepą. Ogromny mężczyzna, chyba oficer, i drugi, chyba jego adiutant, wysiedli i ten wysoki uśmiechnął się do mnie i powiedział, że ma córeczkę w moim wieku, w domu. Nagle podniósł mnie i coś jeszcze opowiedział, żeby w końcu mnie znów postawić na ziemi.

 

Poszedł do przyczepy i podał mi kwiat. Ukraińcy witali Niemców kwiatami, więc miał ich tam dużo. Ten wypadek pokazał, że nie mamy się czego obawiać i ze Niemcy są przyjaznym narodem. ….On, naturalnie, nie miał pojęcia, że jestem żydowskim dzieckiem. Dla niego byłam ładnie ubraną 9-letnia dziewczynką, która mu przypominała jego własną córeczkę.

 

Moje następne spotkanie z Niemcem było już w getcie. Żydzi od lat 13 musieli nosić opaskę na rękawie, z gwiazdą Dawida. Ponieważ miałam 12 lat nie nosiłam jeszcze opaski. Raz SS-man zaczepil mnie i spytał, gdzie jest moja opaska. Udałam, że nie rozumiem, o co mu chodzi. Znałam trochę język niemiecki, bo moi rodzice często rozmawiali ze sobą po niemiecku, gdyż nie chcieli, żebym zrozumiała o czy mówią. Teraz on zaczął uderzać swoje buty z cholewami rózgą, którą miał w dłoni, żeby mnie nastraszyć. Ktoś z przechodzących ludzi przełożył mu, że ja mam dopiero 12 lat i on popatrzył na mnie przez chwilę, machnął ręką i odszedł.

 

Moje trzecie zetknięcie z Niemcami było najdotkliwsze. Ale Zuzia mnie zapewniała (i było to prawdą), że teraz będę mniej podejrzana, że jestem Żydówką i jeżeli przedtem mnie ktos podejrzewał  o to, teraz po wypuszczeniu z policji, będę bezpieczna. I tak było. Tak dalece, że dziewczynka z sąsiedztwa, w moim wieku, która była Volksdeutchką, pukała o 5-tej rano, żebym z nią szła oglądać, jak rozstrzeliwują Żydów. Tak, były to straszne czasy. Można było znaleźć wszędzie ludzi-potworów. Wymyśliłam jakąś wymówkę, żeby nie miała podejrzeń.

 

Później słyszeliśmy, że front się zbliża i widzieliśmy nawet kilka samolotów amerykańskich latających nad miastem. Niemiecka artyleria przeciwlotnicza strzelała do nich, ale nie mogli trafić. Myśmy się radowali wewnątrz. Koło naszego domu był niemiecki sztab artylerii przeciwlotniczej i zawsze było można poznać po ich humorach i minach, że byli bici na frontach. Byli nerwowi i nie żartowali z Zuzią. Dowiedzieliśmy się, że front się zbliża i kiedy reszta kraju była jeszcze oblężona i tysiące ludzi umierało straszną śmiercią w lagrach koncentracyjnych, nasza część kraju przygotowywała się, że będziemy wnet wyzwoleni.

 

Spis rozdziałów

 

Wyzwolenie

 

Front zbliżał się i przechodził kilka razy z rąk do rąk. Pewnego ranka, 9-tego lipca 1944 roku wyglądając przez okno spostrzegliśmy kilku rosyjskich żołnierzy ciągnących ciężki karabin maszynowy. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom, że naprawdę możemy być wyzwoleni. Ale była to prawda! Cały następny dzień czekaliśmy, aż nadjechały czołgi z żołnierzami, co oznaczało dla mnie, że wojna się skończyła i że jestem wolna.

 

Chciałam zaraz pobiec do miasta, żeby zobaczyć, czy ktoś z moich przyjaciół przeżył wojnę, ale Zuzia kazała mi poczekać, żeby nie wpaść pułapkę, gdyby Niemcy wrócili. Przez cały czas byłam pewna, że jestem jedyną osobą, która przeżyła wojnę w całej Polsce. No cóż, miałam zaledwie 14 lat.

 

Wiedziałam jednak, ze nie zostanę z Zuzią i Filipem na zawsze i że, jak mój ojciec sobie życzył, odszukam krewnych w Krakowie, jeśli ktoś z nich przeżył. W Borysławiu był jeden most, na którym kiedyś młodzież się spotykała. Pewnego dnia, więc ubrałam się ładnie (mimo ze wyrosłam z wszystkich moich sukienek, wszyscy nosili wtedy krótkie suknie, więc nie rzucałam się w oczy) uczesałam znów moje długie do ramion włosy i poszłam do miasta.

 

Moja koleżanka Ala z całą rodziną przeżyła wojnę w lesie. Ojciec, matka, brat, ciotka i kuzynka. Jeden wieśniak zaopiekował się nimi. Przynosił im jedzenie i nawet prał bieliznę. Oni mu płacili, ale on narażał swoje życie pomagając im. Później dowiedziałam się, że wielu ludzi przeżyło wojnę w ten sposób, albo w partyzantce, walcząc z Niemcami.

 

Teraz żyłam nadzieją, że gdy wojna się skończy, będę mogła pojechać do Krakowa i odszukać krewnych. A nuż ktoś z nich przeżył? Tymczasem cieszyłam się że zyje, chociaz nie wszyscy odwzajemniali moje uczucie. Zazdrościli mi, że dobrze wyglądam i mówili: „Popatrz na nią! Czerwone pyski i długie włosy!” Nikt jakoś nie żalił się nade mną, że zostałam sama jak palec na tym bożym świecie! Przecież ja też cierpiałam.

 

 Ale nikogo to nie obchodziło. Nie wiedziałam wtedy, że był to tylko początek moich zmagań. Słuchając opowieści innych ludzi, odczuwałam dotkliwie moją własną samotność. Moja historia nagle stała się mało ważna. Musiałam wysłuchiwać opowiadań innych ludzi, którzy przeżyli w partyzantce, w bunkrach, i w kacetach.

 

Zuzia namawiała mnie, żebym się wychrzcila i chciała mnie legalnie zaadoptować. Filip milczał na ten temat. Pewnego dnia Zuzia zabrała mnie, żebym porozmawiała z tamtejszym księdzem proboszczem. Ksiądz był dość młody, ale jak się okazało, bardzo mądry i rozsądny. Po półgodzinnej rozmowie powiedział mi: „Ty nie jesteś naprawdę wierząca w wiarę katolicką i tylko myślisz, że wierzysz przez warunki, w których się znalazłaś i nacisk, który na Ciebie okoliczności nałożyły. Ja bym Ci radził przemyśleć to poważnie i jeżeli po kilku miesiącach nie zmienisz zdania na ten temat, wtedy ja Ci pomogę. Nie chcę, żebyś potem żałowała Twojej decyzji.”

 

W drodze powrotnej Zuzia spytała mnie, czy nadal myślę odszukać moich krewnych, na co odpowiedziałam twierdząco. Wtedy ona powiedziała, że zna kogoś, kto jedzie do Krakowa i że ta osoba odszuka moich krewnych i da mi znać. Napisałam, więc list z nazwiskami moich krewnych, ale list ten nigdy nie został wysłany i po wielu latach został mi zwrócony przez Zuzi syna, który znalazł go z innymi pamiątkami, po pogrzebie Zuzi i zwrócił mi go. Zuzia chciała, żebym z nimi została na stałe, ale ja chciałam wrócić do moich korzeni, tak jak moi rodzice sobie tego życzyli.

 

Znalazłam pracę na poczcie, w oddziale telegraficznym, gdzie kilka młodych dziewcząt pracowało. Mieszkaliśmy tam również. Zarobki skromne oddawałam Zuzi i prosiłam ją tylko o kilka groszy na bilet do kina, gdzie chodziłam raz w tygodniu. Życie moje było w tym okresie bardzo smutne i ponure. Praca i raz w tygodniu wizyty u Zuzi i Filipa i raz na tydzień wizyta u Ali i jej rodzicow.

 

Wojna nadal szalała, ale daleko od Borysławia. Mnie to mało obchodziło i mało wiedziałam o tym. Mnie interesował powrót do szkoły, ale musiałam pracować. Pewnego razu mój przełożony powiedział mi, że w Związku Radzieckim mogłabym kształcić się bezpłatnie i on mógłby mi w tym pomóc. Gdy opowiedziałam o tym Zuzi, ona stanowczo mi zabroniła zapisać się na wyjazd do Związku Radzieckiego

 

Pamiętam do dziś, co mi wtedy Zuzia powiedziała: „W tamta stronę jest szeroka brama, ale z powrotem jest bardzo mała szparka…”. Nie wiedziałam wtedy, jaka to była mądra rada! Może byłabym dziś wykształcona, gdybym nie posłuchała tej rady, ale w Związku Radzieckim życie moje było by stracone na zawsze i nigdy nie mogłabym powrócić do ojczyzny. – Pan Bóg znów okazał mi swoje miłosierdzie.

 

 Szczęśliwie dla mnie posłuchałam jej rady i nie pojechałam. Poznałam w tym czasie wojskową lekarkę ze Związku Radzieckiego ona również opowiadała mi o antysemityzmie, który panuje w Rosji i w sekrecie mi powiedziała, że ona też jest Żydówką, ale nikt o tym nie wie. Było to dla mnie przykrą niespodzianką. Do tego czasu myślałam, że Żydzi w Związku Radzieckim są traktowani na równi z Rosjanami i że nie trzeba tam ukrywać swego pochodzenia. Okazało się, że byłam naiwny dzieckiem.

 

Na wiosnę 1945 roku, gdy Polska była już wyzwolona, zaczęła myśleć o wyjeździe do Krakowa i o szukaniu moich krewnych. Gdy raz opowiedziałam o tym ojcu Ali, on mi powiedział, że zna dziewczynkę w moim wieku, która jest zarejestrowana na wyjazd transportem repatriacyjnym, który ma zabrać wszystkich ludzi, którzy nie chcą zostać we wschodniej Polsce, która teraz była Ukrainą i jeżeli chcę mogę i ja dołączyć się do tego transportu i wyjechać do Krakowa.

 

Bardzo mnie to ucieszyło i podnieciło i chciałam od razu poznać tą dziewczynkę. Nazywała się Janka i poszukiwała wujka, który przeżył wojnę w Krakowie. Wszystko to było po mojej myśli, ale miałam przed sobą dwie wielkie przeszkody. Jak dostać pozwolenie na wyjazd od Zuzi i Filipa i skąd zdobyć dokumenty na wyjazd, bo nie byłam zarejestrowana na liście uchodźców.

 

W końcu zdecydowałyśmy z Janką, ze ona powie Zuzi, że dowiedziała się, że mój wujek przeżył wojnę i wrócił do Krakowa. To kłamstwo okazało się później prawdą, gdy odnalazłam wujka i kuzyna. Ale na razie czekało mnie trudne zadanie, bo Zuzia była przeciwna moim planom. Rozmawiałyśmy z nią wiele razy, aż w końcu się zgodziła.

 

Musiałam jednak przedtem pojechać z nią i znaleźć kobietę, która przechowywała rzeczy moich rodziców : biżuterię, futro, srebro i bieliznę pościelowa. Gdyśmy do nie przybyli, ona nam powiedziała, że niczego już nie ma, bo Niemcy wszystko jej zabrali. Okazało się to jednak kłamstwem, gdy została za kilka dni aresztowana i ze zgoloną głową wywieziona na Sybir za współpracę z Niemcami, razem z  siostrą i matką. W końcu sprawiedliwość!


Dziunia w Krakowie po wyzwoleniu, 1945 r.

 

Ten szpicel żydowski, który mnie wydał, został rozstrzelany przez Niemców krótko przed wyzwoleniem. Ci wszyscy, którzy współpracowali z Niemcami dostali swoją zapłatę, a ja nie mogłam mieć większej satysfakcji.

 

Raz wyglądając przez okno z mego pokoju na poczcie, zobaczyłam rosyjskich żołnierzy wieszających jakiegoś zdrajcę naprzeciw naszych okien, w małym parku, który tam się znajdował. Wisielec był siny, miał język na wierzchu i bujał na wietrze przez 48 godzin, jako przestroga dla innych. Moje koleżanki i ja musiałyśmy patrzeć na niego przez dwie doby i nie śmiałyśmy wyjść na ulicę o zmierzchu.

 

Niektóre z nas siadały w oknie nocą, gdy księżyc oświetlał wiszącą figurę i na głos zgadywałyśmy, kim ten człowiek mógł być i co mógł zrobić, żeby zasłużyć na taki marny koniec. Była to bardzo dziwna zabawa dla młodych dziewcząt, ale żyłyśmy w dziwnych czasach i nic już nie było normalne dla nas, ani wtedy, ani nigdy już potem.

 

W pierwszych dniach kwietnia 1945 roku Janka przyszła zawiadomić mnie, żebym się przygotowała na naszą podróż do Krakowa. Wpadłam w popłoch. Nie miałam jeszcze moich dokumentów. Chciałam jednak bardzo jechać z Janką. Co robić? Pociąg transportowy był już podstawiony na boczny tor i codziennie ludzie zapełniali wagony i kiedy pociąg będzie zapełniony, transport wyruszy w drogę.

 

Nie miałam jednak zbyt długo czasu na rozważania i zdecydowałam się wyruszyć z Janką bez dokumentów, co oznaczało, że byłam znów „nielegalna” i będę znów zmuszona ukrywać się przed władzą. Tym razem przed władzą radziecką.

 

Szybko spakowałam moich kilka rzeczy i rzewnie płacząc pożegnałam się z Zuzią i Filipem, prosząc ich, żeby przyszli na stację mnie odprowadzić za kilka dni, bo będziemy tam stali przez kilka dni, zanim wszystkie miejsca będą zajęte. Zuzia nie była zadowolona, że postanowiłam odjechać i nie przyrzekła, że przyjdzie.

 
Urząd Pocztowy, w którym pracowałam po wyzwoleniu. Otwarte okno, to miejsce mojego zamieszkania. Mówi się po rosyjsku “Urząd Pocztowy”. Przyjaciel przysłał mi to zdjęcie-

 

Byłam bardzo rozstrojona i zaniepokojona tym wszystkim, ale nie było innego wyjścia i musiałam ich opuścić. Gdy przybyłyśmy z Janką na stację, pociąg był już przepełniony i długo nie mogłyśmy znaleźć wolnych miejsc. W końcu jakaś kobieta, Żydówka, zawołała do nas, że możemy się do niej przyłączyć. Był to już dla nas najwyższy czas, bo obie z Janką byłyśmy wystraszone i samotne, po raz pierwszy zupełnie same, obie 15-letnie dziewczynki, wyruszające w nieznane, nie wiedząc skąd następny posiłek przyjdzie. Wszystko to było dla nas straszne.

 

Spis rozdziałów

 

Zdana na samą siebie

 

Pociąg był bardzo długi. Dużo repatriantów chciało jechać do Polski. Po dwóch dniach od naszego przybycia, zaczęła krążyć pogłoska, że za dwa dni wyruszamy. Byłam smutna, że Zuzia nie przyszła mnie odprowadzić i gdy już straciłam całą nadzieję, że przyjdzie, nagle podniosłam wzrok i zobaczyłam ją, patrzącą na mnie i płaczącą. Zeskoczyłam z wagonu i uściskałyśmy się serdecznie, stojąc w milczeniu przez długą chwilę. W końcu ona się odezwała i powiedziała mi, że gdybym nie znalazła nikogo, zawsze mogę do nich wrócić, ale i oni nie myślą tu pozostać i wkrótce wyjadą do Polski, co oznaczało, że nawet nie będę mogła do nich pisać i muszę teraz sama o sobie myśleć i żyć z dnia na dzień. Na czwarty dzień rzeczywiście pociąg ruszył. Nie wiem, z jakiego powodu wyruszyliśmy nocą.

 

Obawiałam się zasnąć, żeby mnie ktoś znalazł bez dokumentów nie wyrzucił z transportu. Jechaliśmy bardzo wolno i często przez kilka dni pociąg stawał gdzieś, na bocznych torach. Szczęśliwie dla mnie tylko raz sprawdzali dokumenty na granicy polskiej.

 

Była to nowa granica, która została niedawno wyznaczona w Jałcie, w Związku Radzieckim, między Rooseveltem, Churchillem i Stalinem. Polska została zmuszona oddać Rosji  wschodnią część Polski, w zamian za część wschodnich Niemiec. W owym czasie nie wiedziałam, naturalnie o niczym.

 

Wiedziałam, że pociąg zatrzymał się gwałtownie na jakiejś malutkiej stacji i ludzie powiedzieli, że znajdujemy się na polskiej granicy i że sprawdzają dokumenty. Natychmiast wzięłam puste wiadro i stanęłam koło studni, czekając aż kontrola się skończy. Żołnierze spojrzeli w moim kierunku i nawet jeden coś do mnie powiedział, ale nikt z nich nie przypuszczał i nie podejrzewał, że podróżuję sama i nikt nie żądał ode mnie dokumentów.

 

Po dwóch-trzech tygodniach pociąg stanął i nie ruszał się przez wiele dni. Nikt nie wiedział, gdzie się znajdujemy. W końcu nam ktoś powiedział, że jesteśmy na peryferiach Krakowa. Janka zdecydowała, że nie będziemy dłużej czekać i same wyruszymy do Krakowa. Ona była odważniejsza ode mnie.

 

Musiało to być w połowie maja 1945 roku. Nie wiedziałyśmy wtedy, że 9 maja wojna oficjalnie się skończyła. W późniejszych latach, gdy oglądałam w kinie lub w TV wielkie uroczystości na ulicach Europy, związane z końcem wojny, zawsze byłam zdziwiona, że ja tego nie widziałam. Jak mogłam to widzieć? Myśmy wtedy stali na bocznych torach, gdzieś na bezludziu, w pociągu, który wydawał się być zapomniany przez wszystkich.

 

Przeoczyłam wspaniałą chwilę naszej historii, gdy Hitler się poddał wraz z całym sztabem, sprzymierzeńcom! Zawsze żałowałam, że nie mogłam być świadkiem tej uroczystości, gdy ludzie tańczyli na ulicach, ciesząc się zwycięstwem nad tym złoczyńcą i jego skorumpowanym narodem.

 

Gdyśmy opuściły pociąg spytałam kogoś, jak możemy się dostać do głównej stacji w Krakowie. Pokazano nam pociąg, który właśnie opuszczał peron. Nie wiedziałyśmy, jaki będzie nasz następny krok, ale tymczasem wsiadłyśmy do tego pociągu. Nie potrzebowałyśmy biletów, bo nikt nie miał biletu i ludzie jechali z miejsca na miejsce, niektórzy wracali z obozów koncentracyjnych, inni z partyzantki, inni znów wracali do domu z niewoli.

 

Spis rozdziałów

 

Po wojnie w Krakowie

 

Gdyśmy przybyły do Krakowa był wieczór. Stałyśmy na peronie głodne (nie pamiętając, kiedy jadłyśmy po raz ostatni) brudne i bardzo zmęczone. Stałyśmy tak rozglądając się: ludzie nas popychali, spiesząc się gdzieś i wrzeszcząc i obie, jak na komendę zaczęłyśmy płakać na głos. Obie byłyśmy już wprawione w tym…Jakaś kobieta obserwowała nas z boku przez dłuższy czas i w końcu zaczęła nas wypytywać, dokąd jedziemy. Powiedziała nam, że przyszła na stację, żeby komuś pomóc, bo ludzie wracają i nie zastają nikogo bliskiego z przed wojny i również przybywają z Warszawy, bo stolica została zupełnie zniszczona prze Niemcow po Powstaniu Warszawskim.     

Wszystko to było nam zupełnie nieznane. Nie wiedziałyśmy zupełnie, co się na świecie dzieje. Ona nam powiedziała, że przed wojną była służącą, przez wiele lat i teraz jest taka samą panią jak i wszyscy. Nie chce pomagać Żydom, bo wszyscy teraz im pomagają, a Polakom nikt nie pomaga i zawsze cierpią. Gdy skończyła spytała jeszcze raz, co my tu robimy. Odpowiedziałyśmy, że jesteśmy sierotami i że nasz sierociniec odjechał bez nas i na pewno za kilka dni siostry zakonne wrócą po nas.

 

Obawiałyśmy się jej powiedzieć, że jesteśmy Żydówkami, po tym cośmy usłyszały od niej. Ona nam zaproponowała, że weźmie nas do domu i że jutro możemy wrócić i odszukać nasze siostry zakonne. Mieszkała w suterynie z matką, niedaleko ulicy Długiej. Do dziś pamiętam uczucie błogości, gdy znalazłam się w wannie, w ciepłej wodzie (po miesiącu mycia się zimną wodą w czasie jazdy pociągiem) i potem uczucie bezpieczeństwa i spokoju, gdy znalazłyśmy się z Janką w dużym łóżku, pod dużą, śnieżnobiałą pierzyną!

 

Nie pamiętam czyśmy coś jadły tego wieczora, ale pamiętam, żeśmy długo chichotały wspominając nasze opowiadanie o sierocińcu i zakonnicach, zanim zasnęłyśmy błogim snem. Nie chciałyśmy jej okłamywać, ale było to konieczne, jeżeli chciałyśmy uzyskać jej pomoc. Ona nie lubiła Żydów. Może miała jakieś niedobre doświadczenia z nimi? Była zwykłą i prostą kobietą, ale miała dobre serce.

 

Następny dzień była niedziela. Maria (do dziś nie znam jej nazwiska) przyniosła mleko, chrupiące bułeczki, masło i jajka i zrobiła nam królewskie śniadanie. Po śniadaniu zabrała nas do kościoła. Z wdzięcznością poszłyśmy z nią. Chciałyśmy naprawdę pomodlić się podziękować Opatrzności za opiekę nad nami. Na razie nie byłyśmy wcale w złej sytuacji. W drodze do kościoła zobaczyłyśmy kamienicę i wielki tłok ludzi przed bramą. Maria, gdyśmy ją spytały, co się tam dzieje, powiedziała nam, że jest to żydowski komitet. Słysząc to pomyślałam, że nasze kłopoty się skończyły. Omyłka!

 

Po powrocie z kościoła zaraz poszłyśmy do tego komitetu, mówiąc Marii, że idziemy szukać naszych zakonnic. W komitecie był tłum ludzi szukających krewnych – tak samo jak my – i potrzebujących pomocy, z pomieszczeniem i żywnością. Wielu z nich wróciło z Niemiec lub ze Związku Radzieckiego. Wielu z nich wyglądało nędznie, mieli ostrzyżone głowy i byli chorzy. Myśmy nadal wyglądały dobrze. Gdyśmy, po długim czekaniu, dotarły w końcu do urzędnika, on nas spytał skąd przybyłyśmy. Gdyśmy mu powiedziały, że zostałyśmy uratowane od śmierci przez miłosiernych Polaków, on powiedział: „Dlaczegoście tam nie zostały? My tu mamy wazniejszychludzi, którzy potrzebują naszej pomocy. Ludzie, którzy wrócili z piekła, z lagrów.” Uczułam to jak cios. Nigdy nie myślałam, że nasze przeżycia są mniej ważne niż przeżycia innych ludzi. Obie z Janką stałyśmy bez ruchu, popychane przez tłum. W końcu urzędnik powiedział: „Tu macie kupon na zupę. Przyjdźcie jutro, może wtedy będziemy mogli coś dla was zrobić.” Wyszłyśmy na korytarz w oszołomieniu. Co zrobić teraz? Dokąd pójść? Na korytarzu, na ścianie była lista ludzi, którzy przeżyli i poszukują krewnych, ale myśmy nie mogły znaleźć nikogo z naszych krewnych. Noc nas przyłapała idących w stronę domu Marii.

 

Poprosiłyśmy ją o jeszcze jeden dzień, bo nie mogłyśmy znaleźć naszego sierocińca. Przyjęła nas bez słowa. Dała nam zjeść i dała nam się przespać w jej dużym, czystym łóżku. Mam nadzieję, ze Pan Bóg jej zapłacił szczodrze za jej dobre serce!

 

Nazajutrz rano wróciłyśmy do komitetu odszukać kogoś, kto widział wujka Janki. Janka wiedziała, że on znajduje się w Krakowie, tylko nie wiedziała gdzie. I rzeczywiście, ktoś go znał, powiedział, ze on mieszka przy jakiejś rodzinie i dał Jance adres. Ale gdy go odszukała, okazało się, że on mógł tylko Jankę do siebie przyjąć. Więc znów zostałam sama. Gdy stałam w kolejce po zupę jakaś dziewczynka w moim wieku powiedziała mi, ze zna mojego wujka, który niedawno wrócił z lagru w Niemczech i mieszka w tym samym domu, gdzie mieszkał przed wojną. Ja miałam wszystkie adresy zapisane w ostatnim liście od moich rodziców, więc wiedziałam, gdzie on mieszka.

 

Powiedziałam, więc urzędnikowi z komitetu, że potrzebuję jedno miejsce do przenocowania na kilka nocy, bo znalazłam wujka. To jakoś właśnie pomogło i dał mi adres podupadłego hotelu na Kazimierzu. Ten hotel był znany na ogół jako „Hotel pod Pluskwą”, co samo mówi za siebie….Dostałam łóżko z dziesięcioma kobietami w jednym pokoju. Ale chciałam jak najszybciej opuścić mieszkanie Marii, teraz gdy Janka zamieszkała z wujkiem, bo obawiałam się, że Maria się dowie, albo domyśli się, ze jestem Żydówką i mnie wyrzuci. Więc powiedziałam jej, że odnalazłyśmy nasz sierociniec, podziękowałam jej za dobroć i zniknelam.

 

Poszłam, więc na ulicę Stradom, gdzie znajdował się hotel i byłam przerażona warunkami, które tam znalazłam i ludźmi, którzy się tam znajdowali. Było tłoczno i brudno. Ktoś pokazał mi publiczną łaźnię i kuchnię, gdzie wydawali zupę. Ale moje myśli były już gdzieś indziej. Przygotowywałam się na spotkanie z wujkiem nazajutrz.

 

On mieszkał na ulicy Starowiślnej, gdzie przed wojna mieszkali nasi krewni. Jego żona i córeczka zginęły w czasie wojny. Wujek był ginekologiem i miał wtedy 42 lata i wkrótce miał się żenić z bardzo ładną 26-letnią dziewczyna. Kiedy tam przybyłam, jego nie było w domu i gospodyni kazała mi poczekać. W międzyczasie opowiedziała mi, że w czasie wojny przechowywała wszystkie wujka meble i nawet odzież, tak że wrócił z lagru do własnego mieszkania i zastał tam wszystko jak było. Nawet fortepian, na którym stały obok siebie dwa zdjęcia: pierwszej żony i córeczki i narzeczonej. Dla mnie ten widok był trochę dziwny.

Wojna dopiero co się skończyła, a on już się żenił powtórnie.

 

Gdy wujek wrócił do domu, przedstawiłam mu się i opowiedziałam mu o mojej sytuacji. On wysłuchał, spytał, czy potrzebuję czegoś i postawił cukierki na stole (nie coś do jedzenia, wiedząc, że nic jeszcze nie jadłam tego dnia) i powiedział, że nie może mnie do siebie przyjąć, bo będąc kawalerem teraz, to by nie wyglądało przyzwoicie…

 

Ale on mi znajdzie wkrótce jakąś kwaterę i kazał przyjść nazajutrz. Potem dał mi drobne na tramwaj i prosił, żebym wzięła z sobą list do jednej z jego pacjentek i przekazała jej ten list. Gdy wysunął szufladę biurka, zobaczyłam tam dużo banknotów. Cała szuflada była pełna pieniędzy. Nie zaproponował mi kilka złotych. Nie miałam przecież nic, ani na żywność, ani na odzież, ani na lepsze miejsce pobytu..

 

Więc wróciłam do hotelu i wypłakałam swoje oczy. Ale nie miałam innego wyjścia i musiałam nazajutrz wrócić do wujka, bo przyrzekł przecież znaleźć coś dla mnie i spytać znajomych o moich innych krewnych, ze strony mamy. On był krewnym ze strony ojca. Nie mogłam uwierzyć, ze nikt z tylu krewnych (przeszło 100 osób przed wojną!) nie został przy życiu.

 

Miałam nadzieję, ze ktoś inny będzie miał miększe serce i zechce mi pomóc. Musiałam, więc przełknąć moją dumę i powtórzyć moją wizytę u niego. Gdy przyszłam gospodyni właśnie wynosiła tacę z niedojedzonymi resztkami na talerzu z jego pokoju. Więc on jadł posiłki w domu. Dlaczego nie pomyslal ze ja moge takze byc glodna? Dla mnie mial tylko cukierki.

 

Jednak,gdy mnie zobaczył wydawał się szczerze ucieszony moim widokiem. Powiedział mi, ze znalazł dwie osoby z mojej rodziny. Jeden (żyjący do dziś) był kuzynem mego ojca (więc i wujka) i miał wtedy 35 lat. Wujek namawiał mnie, żebym go poszła odwiedzić. Ja jednak poczułam się zażenowana prosić go o pomoc. Nawet raz poszłam pod bramę jego mieszkania, ale nie zadzwoniłam, odwróciłam się i odeszłam z niczym.

 

Drugim adresem był adres kuzyna mojej mamy i postanowiłam tam pójść i spotkać się z nim. Wszyscy ci ludzie, którzy wrócili z kacetów, przeważnie stracili całą swoją rodzinę i byli sami. Zanim jednak opuściłam mieszkanie wujka Steinberga zostałam poinformowana, że najlepszym wyjściem dla mnie byłoby wyjście za mąż, za kogoś, kto stracił rodzinę w czasie wojny i teraz dobrze zarabia i poszukuje żony….

 

Miałam niecale 16 lat! Oprócz tego on nie widział dla mnie żadnej przyszłości. Więc tyle miałam korzysci z odnalezienia jednego krewnego….

 

Spis rozdziałów

 

Z rodziną

 

Tego samego dnia poszłam do wujka Tulka. On się bardzo ucieszył z tego spotkania. Miał nogę w gipsie z jakiegoś powodu. Rozmawialiśmy długi czas o mojej mamie, jej młodych latach – co mnie wprawiło od razu w dobry humor. On mieszkał z siostrą swojej żony, Jadzią i jej dziesięcioletnią córeczką, Ewą. Jego żona zginęła w czasie wojny.

 

Gdy Jadzia wróciła do domu i usłyszała kim jestem, kazała mi od razu iść do hotelu i przynieść moje rzeczy do ich mieszkania, bo zostaję od tej chwili z nimi. Będę się zajmowała Ewą, sprzątała mieszkanie i pomagała im w innych zajęciach. Tulek nawet przyrzekł mi, że wkrótce wrócę do szkoły. Byłam uszczęśliwiona obrotem spraw wydawało mi się, że wygrałam na loterii.

 

Gdy wróciłam z moimi kilkoma „szmatkami”, oczekiwali mnie z obiadem. Był to mój pierwszy, gorący posiłek od czasu, gdy opuściłam Zuzię, jakieś sześć tygodni temu. Obiad składał się z mięsa, ziemniaków, jarzyn, i było nawet jakieś bardzo smaczne ciasto. Byłam w niebie! Znów z rodziną i pod czyjąś opieką. Cóż jeszcze mogłam wymagać od życia?

 

Następne kilka tygodni zajmowałam się gospodarstwem, odprowadzałam Ewę, gdzie miała pójść przenosiłam kartony papierosow z miejsca na miejsce, którymi Tulek i Jadzia handlowali na czarnym rynku. Było to naturalnie nielegalne i dlatego właśnie byłam im potrzebna., bo jako młoda dziewczyna nie wzbudzałam podejrzeń władz. Również przenosiłam dolary z miejsca na miejsce i zostałam zapewniona, że nie ma czego się obawiać, bo oni są za mnie odpowiedzialni, jak również za towar, który przenosiłam.

 

Przez pierwsze kilka miesięcy byłam zadowolona z mojego życia. Miałam gdzie mieszkać, dobre pożywienie i miałam nadzieję, że wnet wrócę do szkoły, albo może do szkoły zawodowej: fryzjerstwo albo kosmetyka. Jednak miesiące przelatywały i zbliżała się zima i nikt nawet nie wspomniał o zimowej odzieży dla mnie.

 

Potrzebny mi był płaszcz zimowy i buty z cholewami. Gdy wspomniałam o tym Tulkowi, on przyrzekł mi, że porozmawia o tym z wujkiem Steinbergiem i wspólnie kupią mi płaszcz i buty. Nigdy nie zapłacono mi za moją pracę i za ryzyko, które brałam na siebie pomagając im w nielegalnym handlu. Więc tymczasem czekałam i milczałam, poszukując nadal moich innych krewnych. Miałam nadzieję znaleźć kogoś, ale z czasem moja nadzieja wygasła.

 

Raz spotkałam Jankę i ona właściwie była w tej samej sytuacji co i ja. Czekała na swego wujka, żeby ją zabrał do Monachium, gdzie stale mieszkał. Tymczasem mieszkała u jego znajomych robiła wszystko w domu. Nawet sama gotowała. Ja tylko przygotowywałam dla Jadzi wszystko, a ona gotowała. Jadzia przeżyła wojnę z Ewą na „aryjskich” papierach. Nawet teraz nikt nie wiedział, że są Żydówkami. Tulek jednak mial semickie rysy.

W tym czasie poznałam kilku młodych ludzi i nieraz szłam z nimi do kina. Jednak żaden z nich mi się nie spodobał i nigdy z nikim nie spotykałam się więcej niz jeden raz. Wychodziłam z Ewą na spacery i na Plantach spotykałam młodziutkich rosyjskich żołnierzy, którzy leżeli w szpitalu, bo w czasie wojny stracili kończyny i teraz całe życie byli inwalidami. Byli może o dwa, trzy lata starsi ode mnie! Starałam się dodać im otuchy i pocieszyć jakoś. Mam ich twarze przed oczyma nawet teraz, po tylu latach. To byli prawdziwi bohaterzy naszych czasów!

 

Walczyli nieustraszeni za wyzwolenie Krakowa, przed minami niemieckimi, gdy miasto miało być zupełnie zniszczone przez Niemców zanim się wycofają, tak jak to zrobili w Warszawie. Generał Koniew okrążył miasto i Niemcy już nie mieli czasu na nic, i to piękne, historyczne miasto zostało, dzięki Bogu ocalone!

 

Późną jesienią dostałam w końcu moje palto i buty, po przypominaniu i proszeniu o nie Tulka wiele razy. W tym okresie poznałam kilka żydowskich dzieci w wieku 13-18 lat, które przybyły z zesłania w Związku Radzieckim. Przeważnie wszyscy mieli rodziców, siostry i braci. Mimo tego wybrali kibuc, jako miejsce pobytu, bo chcieli wyjechać do Palestyny. Próbowali i mnie namówić, żebym wstąpiła do kibucu, bo jak mnie zapewniali, nie ma przyszłości dla Żydów w Polsce. Ja jednak nie miałam ochoty wstąpić do kibucu i jeszcze mniej ochoty miałam zeby opuścić Polskę. Zresztą oczekiwałam lada dzień, że będę mogła wrócić na studia..

 

Pewnego dnia, w początkach roku 1946, spytałam Tulka, jak długo jeszcze będę musiała czekać na powrót do szkoły, bo za 200 zł mogłam się zapisać do szkoły fryzjerskiej. On nagle spojrzał na mnie dziwnie i powiedział: „Nie możesz wymagać od obcych ludzi, żeby zapłacili za twoje wykształcenie” Jego odpowiedź wprawiła mnie w osłupienie. Nagle byłam osobą obca. Zdenerwowałam się bardzo i powiedziałam mu, że nie wiedziałam, że jesteśmy sobie obcy, ale jeżeli tak jest, to nie chce mu być ciężarem, a oprócz tego nie chcę być służącą przez całe życie.

 

 Postanowiłam się wyprowadzić tego samego dnia. Teraz on wpadł w osłupienie i nie mógł się nadziwić, że jestem taka stanowcza i dumna. Powiedział mi: „Nie ma pośpiechu”, ale ja już się spakowałam, dziękując mu za wszystko, co dla mnie uczynił do teraz, powiedziałam, żeby się o mnie nie martwił i wyszłam. Teraz nie było innego wyjścia i musiałam zapisać się do kibucu. Bardzo nie chciałam tego zrobić, ale los mój już nie był w moich rękach i nie miałam innego wyjścia.

 

Spis rozdziałów

 

W „kibucu w Krakowie”

 

Gdy przyszłam do kibucu od razu mi się nic i nikt nie podobał. Było tam 80 osób, z którymi nie miałam nic wspólnego. Kibuc był prowadzony z wojskową dyscypliną i pożywienie było okropne. Byliśmy wszyscy dorastającymi dziećmi, ale nie dostawaliśmy nic, co jest tak potrzebne młodym. Nie jedliśmy mięsa, warzyw, mleka, masła ani serów, nie mówiąc już o owocach. Dawali nam cienkie zupy, śledzie, chleb i ziemniaki, oraz kawą zbożowa. Tak odżywiani mieliśmy pracować dla osiemdziesięciu osób.

 

Nasze obowiązki: gotowanie, sprzątanie, podawanie do stołu, zmywanie naczyń i pranie bielizny. Za każdym razem troje ludzi miało dyżur i obsługiwało resztę. Na dodatek spaliśmy dwoje w jednym łóżku, bo nie było miejsca dla wszystkich. Ja spałam z jedną dziewczynką, która moczyła się w nocy (widocznie pozostałości z wojny) co było istnym piekłem! Było mi jej żal, ale nie mogłam dłużej wytrzymać niż kilka nocy. Nie mogłam jej zdradzić przed nikim, ale myśl o nocy przyprawiała mnie w nieopisany strach.

 

Dziś ona nadal jest moją przyjaciółką, mieszka w Izraelu i jest babcią. W tym też czasie poznałam moją późniejszą przyjaciółkę Dankę, która mnie wtedy wybawiła z kłopotu. Obie nienawidziłyśmy każdą minutę w kibucu. Chłopcy nam się nie podobali (byli niscy i brzydcy) a idea wyjazdu do Palestyny wprawiała nas obie w przygnębienie.

 

Danka nie rozmawiała z nikim i zawsze sama siedziała gdzieś w kącie, a ja jeżeli nie miałam żadnych obowiązków, leżałam całymi dniami na łóżku. Raz obie miałyśmy dyżur w kuchni i nawiązała się między nami rozmowa. Polubiłyśmy się od razu i od tego dnia byłyśmy nierozłączne.

 

Znalazłam w niej bratnią duszę. Ona przeżyła Oświęcim - Brzezinkę i tam straciła matkę, która zmarła (dwa tygodnie przed wyzwoleniem) na czerwonkę. Nasza rozmowa ciągnęła się przez cały dzień, aż do późnego wieczora, gdy opowiedziałam jej dlaczego obawiałam się i wzdrygałam się pójść spać, Danka od razu zaproponowała mi, żebym się przeniosła do jej pokoju, bo jej współlokatorka właśnie odnalazła brata i opuściła kibuc. Ten krok uchronił mnie od szaleństwa. Powoli zaczęłyśmy obie wychodzić z chłopcami na spacer, albo do kina.

 

W tym też okresie znalazłyśmy pracę w UNRA (była to agencja ONZ, która niosła pomoc ludziom w potrzebie w Europie), gdzie szyłyśmy guziki do płaszczy, które potem były rozdawane. Ta agencja również dawała odzież i żywność dla naszego kibucu, ale kierownicy kibucu zamiast nam oddać te dary, sprzedawali wszystko na czarnym rynku. Dlatego nasze pożywienie było takie marne.

 

 Ja byłam zadowolona z pracy poza kibucem, bo mogłam być przez cały dzień w mieście i nie miałam innych obowiązków kibucu. W tym czasie, gdy szyłam palta dla innych, mój ładny płaszczyk został skradziony. Był to ten płaszcz, który wyprosiłam u moich krewnych. Jakaś dziewczyna uciekła z kibucu z rosyjskim oficerem, ale przedtem skradła różne rzeczy, z moim płaszczem włącznie. Na szczęście zaczynało się ocieplać i mogłam pożyczać żakiety innych dziewcząt, bo miałyśmy się dzielić wszystkim między sobą odzieza . Niektóre dziewczyny miały dużą garderobę, naturalnie, im nic nie skradziono.

 

Mój wujek Steinberg ożenił się i przysłał mi zaproszenie na wesele. To było dla mnie śmieszne, bo nie miałam się w co ubrać na co dzień, a co dopiero na wesele. Nie odpisałam mu i nie poszłam. Któregoś dnia ktoś wpadł do mego pokoju bardzo podniecony i powiedział, że jakiś elegancki pan chce się ze mną zobaczyć. Gdy zeszłam na dół okazało się, że był to wujek Steinberg.

 

Zaczął o d tego, że jest mną bardzo rozczarowany, że nie odpisałam mu na zaproszenie i że nie przyszłam na wesele. Chciał tez wiedzieć, co ja sobie myślę, że wstąpiłam do kibucu. Czy chcę wyjść za mąż za szewca?! Popatrz co za klasa ludzi się tutaj znajduje? Było to więcej niż mogłam znieść. Zaczęłam wykładać wszystko, co miałam na sercu: te nieszczęsne cukierki, kiedy wiedział, że jestem głodna, drobne, które dał mi na tramwaj i ani grosza więcej, hotel, w którym musiałam zostać, bo nie miał miejsca dla mnie, jak również to, że musiałam być służącą, bo on nie chciał mi pomóc i zapłacić za moje studia. Nawet ten nieszczęsny płaszcz i buty były wspomniane.

 

 On spokojnie wysłuchał moje tyrady i powiedział, że jest mu przykro, że ja to tak widzę, po czym włożył kapelusz i wyszedł. Ja byłam oburzona jego zachowaniem i zaraz poszłam się poskarżyć siostrze jego pierwszej żony, która teraz była dla mnie zupełnie obcą osobą, ale zawsze była dla mnie bardzo serdeczna.

 

Zapraszała mnie na niedzielne obiady i co więcej, pozwalała mi się wykąpać w ich eleganckiej łazience, bo wiedziała, że muszę się kąpać w publicznej łaźni zwykle. Ona mieszkała z mężem i matką. Gdy w ten wieczór opowiedziałam im o moim niemiłym spotkaniu z wujkiem, powiedzieli mi, ze miałam rację, że wyłożyłam „kawę na ławę”, bo on jest i zawsze był wielkim egoistą.

 

Dali mi parę tenisówek, bo moje buty były bardzo już sfatygowane i wszyscy byli dla mnie bardzo wyrozumiali. – Był to ostatni raz mego spotkania z wujkiem. W latach 60-tych wyemigrował do Izraela, słyszałam, że w latach siedemdziesiątych tam zmarł, zostawiając żonę i syna. Co do kuzyna Tulka, to nie wiem co się z nim stało. Żal mi, ze miałam tyle rozczarowań, gdy chodzi o moich krewnych, ale nic na to nie mogę poradzić.

 

Janka odwiedzała mnie od czasu do czasu. Zapraszała mnie do cukierni na kremówki z oszczędzonych pieniędzy, które dostawała na zakupy od ludzi, u których mieszkała, bo ona zamiast kupować w sklepach, chodziła daleko na targ, żeby sobie zaoszczędzić kilka złotych kupując tańsze produkty. Pieniądze, które oszczędzała były naszymi pieniędzmi na kawiarnię. Spędzałyśmy zawsze kilka godzin w kawiarni, udając, ze nie mamy żadnych zmartwień i że nasi rodzice oczekują nas domu….

 

Były to puste sny na jawie! Nieraz czułyśmy się tak bardzo przygnębione, że szłyśmy do kościoła Św. Marka, tego do którego Maria wzięła nas tej pierwszej niedzieli w Krakowie i modliłyśmy się gorąco, żeby Pan Bóg chciał nas wysłuchać i sprawił jakiś cud, żeby nasze życie się zmieniło na lepsze. Nie obchodziło nas, że był to chrześcijański dom nabożeństwa, jeżeli tylko Pan Bóg raczy nas wysłuchać i okaże nam trochę łaski. Przynosiło nam to zawsze wielką ulgę i obie właśnie bardzo tego potrzebowałyśmy.

 

Moje ataki mdlenia się pogorszyły i mdlałam bez najmniejszego powodu w najmniej odpowiednich miejscach: w łaźni, tramwaju, czekając przed kasą do kina itd. Było to bardzo żenujące, nie mówiąc już, ze bardzo niebezpieczne.

 

W końcu dostałam pozwolenie z kibucu na wizytę u lekarza. Po zbadaniu mnie lekarz powiedział, że jestem w wieku dojrzewania i mam nerwicę, która jest pozostałością moich wojennych przeżyć. Powiedział też, że wielu ludzi nie może się dostosować do normalnego życia po przeżyciach koszmaru wojennego i nic na to nie można poradzić. Czas to ułagodzi.

 

Później moje życie przyniosło mi dużo nowych trwóg i fizycznych dolegliwości, ale wtedy byłam młoda i oprócz tych omdleń czułam się dobrze. Gdy człowiek jest młody, może znieść dużo przeciwności. Dlatego starsi ludzie nie mogli stawić czoła okropnością wojny, a młodzi przeżywali.

 

Spis rozdziałów

 

Wyjazd z Polski

 

Po kilku miesiącach pobytu w kibucu zostaliśmy zawiadomieni przez kierownictwo, że mamy się przygotować do opuszczenia Krakowa i że wkrótce wyjeżdżamy do Opola, skąd razem z innymi ludźmi, z innych kibuców, wyruszamy przez Czechosłowację w drogę do Palestyny. Wszystko odbywało się w sekrecie i będziemy przechodzić granicę nielegalnie (znowu!) jako greccy uchodźcy, którzy przeżyli lagier i wracają teraz powrotem do Grecji. …Ja nie byłam wcale gotowa opuścić Polski na stałe i byłam tą wiadomością bardzo przybita i smutna. Jak opuścić na stałe „mój” kochany Kraków? Nie wiedziałam wtedy jeszcze, ze potrwa 30 lat zanim powrócę !

 

Musiałam się jednak dostosować do rozkazu i pogodzić z losem. Tutaj byłam wśród swoich, w ojczyźnie. Wnet miałam się znaleźć wśród obcych ludzi, bez znajomości języka, tęskniąc zawsze za wszystkim, co teraz musiałam opuścić. – W końcu nastąpił ten krytyczny dzień i wyjechaliśmy do Opola. Zostawiłam za sobą moją całą przeszłość.

 

Wsiedliśmy do pociągu i wciągu kilku godzin byliśmy na miejscu. Opole było przed wojna małym, ale ładnym miasteczkiem niemieckim, teraz należącym do Polski po zmianie granic. Okazało się jednak, że leżało dalej od granicy czechosłowackiej niz Krakow. Ale jakieś transakcje były zrobione, mieliśmy opuścić kraj stamtąd. Ja mało z tego rozumiałam i prawdę mówiąc, mało mnie to obchodziło.

 

Byłam obojętna na to, co się ze mną stanie. Nie oczekiwałam niczego dobrego, tak czy tak. Byłam zadowolona, że Danka była ze mną, bo było nam trochę lżej we dwoje i nie musiałam cierpieć samotnie. Kamienica, w której zatrzymaliśmy się była duża i przestronna. Ale, jak zwykle jeżeli było miło, nie mogło to trwać długo. Wkrótce wszyscy, którzy mieli z nami jechać zgromadzili się i byliśmy gotowi ruszyć w podróż. Kierownik wytłumaczył nam, co nas czeka.

 

Będziemy iść nocą przez granicę czechosłowacka, tam w Ostrawie będzie na nas czekać przewodnik z kilkoma ciężarówkami zabierze nas do Bratysławy, gdzie będziemy kilka dni, skąd pociągiem pojedziemy do Wiednia i stamtąd, po kilkudniowym odpoczynku, pojedziemy do Niemiec. W Monachium zmienimy pociąg i pojedziemy do Holtzhausen, koło Mainz, gdzie będziemy szkoleni na fermie w rolnictwie. W czasie wojny pracowałam na polu przy kopaniu kartofli i jarzyn, więc rolnictwo wcale mi się nie uśmiechało.

 

Ale musiałam zrobić wszystko, co było mi teraz narzucone. Najgorsze nastąpiło, gdy kierownik oznajmił nam, że musimy zniszczyć wszystkie listy pisane po polsku, zdjęcia ludzi w polskich mundurach, bo jako Grecy nie możemy mieć tych rzeczy i jeżeli to nie zrobimy i zostaniemy złapani, narażamy 200 osób, którzy mogą być aresztowani i nigdy więcej nie będą mogli wyjechać do Palestyny.

 

Brzmiało to bardzo złowieszczo. Ja miałam ostatni list moich rodziców, który nosiłam stale ze sobą, jak talizman. I chociaż był trochę zamazany od moich łez i rąk, bo stale czytałam go od nowa, teraz musiałam z ciężkim sercem go zniszczyć, żeby nie narażać innych. Była to moja ostatnia pamiątka po moich rodzicach, oprócz dwóch malutkich, paszportowych zdjęć, które mam do dziś. Nie było jednak czasu na długie rozważania, bo mieliśmy wyruszyć tej samej nocy. Było wczesne lato 1946 roku.

 

Spis rozdziałów

 

Podróż do Holtzhausen przez Wiedeń

 

Podróż była bardzo męcząca. Wspinaliśmy się przez Sudety i potem trzeba było schodzić. Droga trwała całą noc. Bardzo mnie bolały nogi i ponieważ szłam w tenisówkach, moje nogi były otarte i pełne pęcherzy. Pod koniec drogi moje tenisówki się zupełnie podarły. W końcu, o brzasku dotarliśmy do Czechosłowacji, bez incydentu.

 

Ciężarówki nas oczekiwały rzeczywiście i spakowali nas na nie. Chyba po 50 osób do jednej, bo było ich cztery, a nas przeszło 200 osób. Ciężarówki były wojskowe, chyba amerykańskie i po nakryciu nas brezentem, wyruszyliśmy w drogę. Po kilku godzinach byliśmy w starym, zniszczonym hotelu w Bratysławie. Miasto, kiedyś stolica Słowacji, było bardzo ładne, ale nikt z nas nie miał siły ani ochoty na zwiedzanie miasta. Byliśmy w mieście kilka dni i wnet znaleźliśmy się znów w pociągu, tym razem jadącym do Wiednia. Pociągi nadal były przepełnione.

 

 Ludzie wędrowali po wojnie z miejsca na miejsce. Wędrowałyśmy z Danką po wagonach, ciągle szukając kogoś z krewnych i o mało co nie zgubiłyśmy naszej grupy, ale ktoś nas odnalazł. Gdyśmy przybyli do Wiednia, byliśmy oczarowani wspaniałą architekturą tego miasta. Szliśmy piechotą ze stacji do pustego hotelu Rothschild. Nie mniej i nie więcej! Ale nie było to tak wspaniałe, jakby się mogło wydawać. Po okupacji niemieckiej hotel ten był w godnym pożałowania stanie.

 

Wszystkie pokoje zionęły pustką, oprócz łóżek polowych i nawet w łazienkach krany były powyrywane ze ścian i nie było wody. Te kilka, które miało wodę, zostały zajęte przez nasze kierownictwo. Ja z Danką i 10 innych dziewcząt dostałyśmy jeden pokój.

 

Gdyśmy się chciały myć, musiałyśmy czekać aż się ściemni i mężczyźni pójdą spać, wtedy wychodziłyśmy na dziedziniec myłyśmy się tam zimną wodą ze studni, osłonięte kocem przez dwie inne dziewczyny. – Raz wędrując po pustych pokojach, znalazłam rozbite biurko, a w jego szufladach pełno banknotów Trzeciej Rzeszy. Obie z Danką myślałyśmy, że pieniądze te są teraz bezwartościowe. Pomyłka! Gdybyśmy były mądrzejsze wyrzuciłybyśmy wszystko z plecaków zabrały te pieniądze ze sobą. W Niemczech byłybyśmy bogate. Ale kto mógł przewidzieć, że wymiana marek hitlerowskich nastąpi dopiero po 1947 roku?  Nikt. I nikt nie zabrał ich z sobą

 

Po kilku dniach opuściłyśmy biedny Wiedeń (finansowo i żywnościowo) i ruszyliśmy do naszego celu Holtzhausen. Była to mała wieś z bogatymi rolnikami i myśmy mieli się od nich uczyć uprawy roli. Niektórzy z naszych ludzi byli oburzeni, ze znów będą musieli pracować dla Niemców, ale kierownik kibucu uspokoił nas, że tylko nasi ludzie będą nam wydawać rozkazy i jeżeli nie chcemy, to nie musimy nawet oglądać żadnego Niemca. Było to naturalnie niemożliwe, bo Niemcy byli wszędzie, ale nikt z nas nie znał języka, więc naprawdę zadania wydawali nasi.

 

Nasze obowiązki i praca składały się teraz z tej samej rutyny co poprzednio, tylko ze przybyło nam jeszcze 40 osób i oprócz zwykłych obowiązków musieliśmy jeszcze pracować w polu. Natomiast jedzenie było teraz, nareszcie, smaczne, pożywne i w dużych ilościach. Amerykańsko – Żydowska Agencja zajęła się tym. Mieliśmy różne potrawy: niektóre zupełnie nowe i dotąd nieznane, jak masło z orzeszków ziemnych, mięsa w bród, dużo świeżych owoców i jarzyn. Wszyscy poczuli się lepiej fizycznie i przybrali na wadze, mimo ciężkiej pracy.

 

 Dostałam też amerykańskie rzeczy i mój pierwszy w życiu biustonosz, ale musiałam i o to się naprosić. Zaczęłam się też cieszyć przyrodą, która tam była bardzo bujna. Wędrowałam po lesie, zbierałam jagody i dzikie kwiaty i życie moje się trochę polepszyło, ale nie na długo.

 

Kierownicy uważali, że jestem obojętna na otoczenie i trzymam się na uboczu, nie biorąc udziału w zebraniach i grach (co było prawdą) i powiedzieli mi, że jeżeli nie zmienię postępowania, to mogę sobie szukać inne miejsce pobytu, bo jestem złym wpływem dla otoczenia….Oni chcieli, żebym była zupełnie pod wpływem ich propagandy i mimo ze robiłam, co do mnie należało, nie byłam robotem, lecz indywidualnością, co było, jak powiedzieli złym przykładem. Naturalnie ta uwaga sprawiła, że mój dobry nastrój i humor znów się pogorszył..

 

Pewnego wieczora wyjechali wszyscy do Mainz, do teatru żydowskiego. Dotychczas nie mieliśmy żadnej rozrywki, wiele miesięcy. Naszą rozrywką były śpiewy, które śpiewano po hebrajsku, przed każdym posiłkiem…..

 

Gdyśmy przybyli do teatru, nasz kierownik oddał bilety kontrolerowi obaj zaczęli nas na głos liczyć, jak się liczy stado bydła. Mnie to strasznie żenowało i czułam się tym bardzo upokorzona. Nawet nie usiadłam z naszą grupą i stałam przez cały czas koło drzwi. Nie wiem dziś przed kim byłam tak zawstydzona zachowaniem naszej grupy, która przez czas przedstawienia zachowywała się głośno i nieprzyzwoicie. Na sali było dużo bogatych Żydów okolicznych miast i z Frankfurtu, którzy też nie umieli się zachować, chociaż byli ubrani elegancko. Może po prostu wstydziłam się sama przed sobą, że jestem jedna z nich? Nie wiem.

 

Danka nie była z nami, bo miała ból głowy i została w domu. Jednak coś dobrego wyszło z tej wycieczki, bo w czasie przerwy spotkałam pewna panią, którą znałam w Krakowie i która znała Jankę. Teraz ona mi powiedziała, że Janka i inni moi znajomi z Borysławia znajdują się w lagrze dla wysiedleńców koło Monachium, który nazywa się Fernwald i poradziła mi, żebym się tam wybrała i odwiedziła Jankę. Postanowiłam posłuchać jej i to zrobić. Po powrocie do domu zawiadomiłam Dankę, że jadę do Janki i jeżeli tam mi się spodoba, to wyślę po nią list i żeby tymczasem ona została w kibucu, gdyby mi się nie udało się tego załatwić.

 

Spis rozdziałów

 

W Monachium

 

Wybrałam się do Monachium pociągiem, bez znajomości języka niemieckiego, co było krokiem lekkomyślnym i o mało co nie zgubiłam się szukając toru, na którym stał pociąg do Wolfratzhausen, dokąd miałam się udać. Ze stacji szłam piechotą, jakieś 4 – 5 mil, do lagru Fernwald. Od razu spotkałam znajomych, którzy wskazali mi, gdzie mieszka Ala z rodzicami i bratem, a potem spotkałam się z Janką.

 

Ala i Janka uczęszczały do gimnazjum w Monachium, gdzie Janka mieszkała u wujka. Ona często spędzała wolny czas od nauki w Fernwaldzie. Gdy jej opowiedziałam, gdzie się znajduję ona zaproponowała mi, że mnie zarejestruje w mieście, gdzie można znaleźć pokój przy niemieckiej rodzinie, której komitet żydowski będzie opłacał za mój pobyt. Później zobaczymy, co będzie. Nazajutrz zarejestrowałam się i znalazłam pokój u wdowy i jej niezamężnej córki z dzieckiem dwuletnim. Pokój był mały i gospodyni nie musiała opalać mojej kwatery, ani mnie karmić.

 

Miałam dostać kupony na żywność i odzież z komitetu. Gdy poszłam do biura, które wydawało te kupony, urzędnik mi oznajmił, że „dziewczyna, która wygląda tak, jak ja nie powinna mieć takich zmartwień” i że mogę mieć wszystko, czego sobie życzę: mieszkanie, pożywienie, ładną odzież itd. I on się zgłasza na ochotnika….. Miałam wtedy 16 lat, a on chyba około czterdziestki. Co do kuponów, to otrzymam je dopiero za 3 – 4 tygodnie, bo tak długo potrwa załatwianie moich papierów i rejestracja.

 

W pierwszym tygodniu odwiedziłam rodziców Ali, której matka zawsze miała coś na stole, dla wszystkich, którzy wpadali z wizytą. Po tygodniu wakacje letnie się skończyły i Ala z Janką wróciły do szkoły w Monachium. Następne dwa tygodnie były istnym piekłem dla mnie. Po prostu głodowałam. Byłam za dumna, żeby prosić gospodynię o coś do jedzenia, wiedząc też, że one również mają mało żywności, zaraz po wojnie. Wszyscy Niemcy wtedy głodowali.

 

Nie mogłam też pójść do rodziców Ali i przyznać się, że jestem głodna – więc kradłam marchew z ogrodu mojej gospodyni i to było moim jedynym pożywieniem przez dwa tygodnie. Raz moi znajomi zaprosili mnie do restauracji i jeden dał mi kupon na parę butów. Znowu buty! Wydaje mi się, że zawsze potrzebowałam butów.

 

Po miesiącu dostałam w końcu moje kupony na żywność i inne rzeczy. Gdy opowiedziałam moim znajomym o moich „głodnych dniach” wielu z nich zaczęło mi przynosić dodatkową żywność, więc już nie byłam więcej głodna. Moja przymusowa głodówka się skończyła. Napisałam do Danki dwa listy i powiedziałam jej, że mogę ją też zarejestrować i żeby przyjechała, ale nie otrzymałam od niej odpowiedzi przez długi czas. Nagle dostałam od niej list, że nie może już dłużej wytrzymać w kibucu i przyjeżdża.

 

W międzyczasie bardzo się oziębiło i nastała prawdziwa jesień. Zaczęłam marznąć w pokoju. Jeżeli nie głód to chłód….Janka przyjechała pod koniec któregoś tygodnia i podarowała mi ciepły płaszcz. Ale mimo to przez wiele dni zostawałam po prostu w łóżku, żeby nie marznąć. Na szczęście wróciło kilka cieplejszych dni i też Danka w końcu przyjechała. Nie podobało jej się nic, co zobaczyła w Wolfratzhausen, oprócz jednej kawiarni, gdzie co wieczór można było posłuchać muzyki. Grała tam dobra orkiestra i za kilka pfennigów można było przesiedzieć tam cały wieczór pijąc szklankę lemoniady i słuchając muzyki.

 

Spis rozdziałów

 

W DP lagrze w Bad-Reichenhallu

 

W listopadzie, gdy pogoda naprawdę już się pogorszyła, nie mogłyśmy już dłużej pozostać w naszym pokoju bez ogrzewania. Trzeba było szybko coś wymyślić. Sprzedałyśmy coś z naszych „CARE” paczek i zarobiłyśmy dosyć na tym, żeby wykupić bilet kolejowy i wyjechać stamtąd pociągiem do Bad Reichenhallu (koło austriackiej granicy) i dołączyć się tam do innego kibucu. Bad Reichenhall był dużym lagrem i kibuc znajdował się w dużym bloku. Były tam też łazienki i nawet biblioteka. Mieliśmy też tam własnego kucharza i myśmy mu tylko pomagali.

 

Raz spotkałam na ulicy narzeczonego Ali, który był kapitanem drużyny piłkarskiej i on był zdziwiony, widząc, że noszę krótkie skarpetki wśród zimy. Zaraz podarował mi parę grubych, ciepłych podkolanówek, ale było już za późno, bo już byłam przeziębiona i przekaszlałam całą zimę. Zimy w Niemczech są bardzo ostre, a ja przechodziłam całą zimę z gołymi udami. Nie miałam pończoch, a spodnie nie były jeszcze popularne wśród kobiet.

 

W końcu Danka wywalczyła dla mnie w kierownictwie trochę soku z pomarańczy i grejpfruta, żebym mogła wypić trochę witaminy C i w końcu zwalczyć to, co przyciągnęło przeziębienie. Nie chcieli mi tego dać, bo woleli sprzedawać to na czarnym rynku i pieniądze zużyć dla własnych potrzeb. Ja tymczasem, z tym ciągłym kaszlem znów poczułam się przygnębiona i nic nie chciało mi się robić.

 

Pod koniec zimy przyjechała do mnie Janka. Po krótkiej wizycie powiedziała mi, ze poznała kilku amerykańskich Żydów, którzy chcą zaadoptować żydowskie dziewczynki i że ona ma już taką rodzinę i że może dla mnie tez załatwić kogoś, kto szuka przybranej córki, którą mógłby zabrać do Ameryki. Powiedziałam jej, że nie mogę wyjechać bez Danki. Był w tym jeden problem, bo ci ludzie nie chcieli starszych dziewcząt niż 17 lat. Ja właśnie weszłam w 17 rok, a Danka miał już 20 lat. Więc Janka odjechała beze mnie. Kto wie, jakby się moje życie ułożyło gdybym odjechała z nią wtedy. Przeznaczenie zawsze wskazywało mi drogę.

 

Spis rozdziałów

 

W „kibucu” w DP lagrze w Feldafingu

 

W końcu nastała oczekiwana wiosna. Spotkałam kilka osób z moich stron i oni chcieli, żebym ich odwiedziła w innym lagrze, gdzie mieszkali. Więc znów powiedziałam Dance, żeby została w kibucu, a ja się rozglądne i jeżeli mi się tam spodoba to wyślę po nią bilet kolejowy.

 

Byłam tam 2 tygodnie i gdy wróciłam do Bad Reichenhallu, nasz kibuc wyjechał do Izraela i Danka zniknęła z nimi. Znów zostałam sama, jak palec, nie mając pojęcia, co robić. Kupiłam więc bilet do Monachium i postanowiłam tam pomyśleć, co mam dalej zrobić. Janka już była w Ameryce, Danka w drodze do Izraela, co zrobić, co zrobić?

 

W pociągu poznałam pewnego pana, który mi oznajmił, że nie cały kibuc opuścił Niemcy i że część członków kibucu znajduje się teraz koło Monachium, w lagrze Feldafing. Znów przeznaczenie miało wpływ na moja decyzję. Gdybym nie postanowiła wtedy odruchowo pojechać do Feldafingu, nie poznałabym tam mojego przyszłego męża i całe moje życie ułożyłoby się całkiem inaczej. Ale właśnie spotkałam tego pana w pociągu i reszta jest już  historią.

 

Gdy przybyłam do Feldafingu pierwszą osoba, którą spotkałam był chłopak z naszego kibucu. Opowiedziałam mu o mojej obecnej sytuacji i on mi powiedział, że mają teraz innego kierownika, ale on nie widzi żadnych przeszkód i na pewno przyjmą mnie z powrotem do kibucu. Jedyny problem był w tym, że prawie wszyscy rozjechali się teraz w czasie świąt Pascha, żeby odwiedzić krewnych. Rzeczywiście tylko siedem osób zastałam w kibucu. Byli to ludzie, jak ja, którzy nie mieli nikogo i nie mieli dokąd jechac.

 

Narzeczona tego chłopca, który mnie przyprowadził, powiedziała mi żebym zajęła jakiekolwiek łóżko i gdy po tygodniu kierownik wróci, będę mogła znaleźć sobie stałe miejsce. Więc zostałam. Gdy chodziłam po pustych pokojach, zastanawiałam się czy znalazłam znów dla siebie kąt, czy będę musiała znów szukać innego miejsca.

 

Co zrobię i dokąd pójdę jeżeli nie zostanę przyjęta?

Po tygodniu wszyscy wrócili i mój przyjaciel Eli zabrał mnie do naszego kierownika. Ten wysłuchał mnie i powiedział, że nie łatwo będzie mnie zarejestrować, ani w kibucu, ani w lagrze, bo już nie przyjmują nowych ludzi. Jedyne wyjście, to znaleźć kogoś, kto już wyjechał do Izraela, (w moim wieku) ale jeszcze nie był wypisany z lagru. Nie miałam innego wyjścia i zgodziłam się na to. I znów byłam „nielegalnie”!

 

Nazywałam się teraz Gita Weitzman, urodzona 4 lipca 1930 roku, zamiast  Dziunia Steinberg, urodzona 6 grudnia 1929 r. Byłam więc o 7 miesięcy młodsza teraz. Później, udało mi się zmienić nazwisko, ale daty urodzenia nie mogłam zmienić, bo nie mogłam okazać metryki urodzenia, która naturalnie, zginęła w czasie wojny. Nigdy nie lubiłam imienia Gita, ale przez wiele lat, właśnie tak mnie znało wiele ludzi i nawet teraz jest to moje środkowe imię.

 

Moje życie w Feldafingu nie było urozmaicone. Poznałam nowych ludzi (także chłopców) ale nadal nie byłam nikim zainteresowana. Zaprzyjaźniłam się jednak z jednym chłopcem z lagru, pochodzącym z Litwy, który nazywał się Hilke. Przychodził z wizytą do mnie do kibucu, dość często. Ja przebywałam znów przeważnie w swoim pokoju, nie mając dyżuru. Byłam znów przygnębiona. Czasem tylko szłam na huśtawkę, nieopodal naszego budynku, która stała na górce. Nawet nie zadawałam sobie trudu żeby włożyć buty i szłam tam w pantoflach domowych.

 

Spis rozdziałów

 

Wyjść za mąż w DP lagrze

 

Pewnego razu Hilke poszedł ze mną i zobaczyłam, w sąsiednim bloku, młodego człowieka, siedzącego na progu i grającego na akordeonie. Nie zwróciłabym wcale na niego uwagi, gdyby nie Hilke, który stanął i zamienił z nim kilka słów. Rozmawiali po żydowsku i chociaż już rozumiałam trochę, ciągle nie umiałam rozmawiać w tym języku. Wielu polskich- i wszyscy litewscy Żydzi, rozmawiali z sobą wyłącznie po żydowsku. Ja znałam wtedy dwa języki : polski i rosyjski.

 

Hilke potem się pożegnał i ja zostałam sama na huśtawce. Były to moje ulubione chwile. Mogłam z górki widzieć cały lagier i huśtanie działało na mnie uspokajająco. W tym czasie byłam znów bardzo osamotniona, bez mojej przyjaciółki Danki i jedyne czego pragnęłam, to być zostawiona w spokoju. Moje codzienne spacery na huśtawkę, dostarczały mi tego. Próbowałam nie myśleć wcale o przyszłości.

 

Następnego dnia Hilke przyszedł i powiedział mi że ten młody człowiek, którego wczoraj spotkaliśmy powiedział mu że chce mnie poznać i że ja jestem tą dziewczyną z którą chce się ożenić. Było to bardzo śmieszne, więc roześmiałam się na głos. Jednak Motke powiedział to bardzo poważnie. Odpowiedziałam więc, że nie interesuje mnie nikt, a tym bardziej nie interesuje mnie poznanie jakiegoś Greka. Nie wiem dlaczego myślałam, że jest z Grecji. W lagrze było dużo Greków i byli przeważnie kobieciarzami i mieli gorący temperament. Nie chciałam nikogo takiego poznawać. Okazało się jednak że Hilke jest z tego samego miasta co Motke i oboje byli Litwinami. Na tym się na razie skończyło.

 

Jednak Hilke, a potem również Eli, nie dali za wygraną, więc po kilku tygodniach dałam się namówić do spotkania z Motkiem. Nie był w moim typie, ale był bardzo sympatyczny i miły, chociaż komunikacja między nami „kulała”. On znał wyłącznie język litewski, niemiecki i żydowski, a ja polski i rosyjski. Ale jakoś rozumieliśmy trochę ze wspólnych języków, więc jakoś mogliśmy się dogadać z sobą.

 

I tak zaczęliśmy chodzić do kina, na spacery, na imprezy sportowe, ale zawsze w towarzystwie. Z czasem polubiłam go coraz bardziej. On zawsze był wesoły i rozśmieszał mnie, przez co czułam się lepiej. Wiedziałam również, że ma dobre serce i jest uczynny dla innych. Moi znajomi też go bardzo lubili.

 

Raz, późnym wieczorem, on przyjechał samochodem, żeby mnie zaprosić na przejażdżkę. Ja jednak byłam już rozebrana na noc i nie chcąc się ubrać, odmówiłam. Kilka koleżanek z kibucu skorzystało z okazji i pojechały z nim. Po powrocie, bardzo podniecone, opowiadały mi jaki on jest zabawny. On jednak był ciągle zainteresowany wyłącznie mną.

 

Po jakimiś czasie zaczęliśmy wychodzić sami i po trzech miesiącach poprosił mnie o rękę. Miałam zaledwie 17 lat i ostatnią rzeczą o której myślałam wtedy było zamążpójście. On jednak inaczej zapatrywał się na to. Miał 26 lat i teraz, po piekle kacetu, gdzie stracił swoje najlepsze lata, chciał się ożenić i ustatkować.

 

On chodził już z dziewczynami w getcie i powiedział, ze teraz wie, czego chce i chce mnie za żonę. Nie chce tylko „chodzić” ze mną, jeżeli nie myślę o nim poważnie. Wróciwszy do domu tej nocy, nie zmrużyłam oka. Z jednej strony byłam za młoda, żeby wychodzić za mąż, a z drugiej strony nie chciałam go stracić.

 

Dał mi po prostu ultimatum. Gdy spytałam dziewczynę, z którą dzieliłam pokój i z którą się zaprzyjaźniłam, co radzi mi zrobić, ona mi powiedziała, żebym stanowczo mu odmówiła. Że jesteśmy dwóch różnych światów, że jestem za młoda, żeby wychodzić za mąż i jeżeli się zgodzę, to daje mi 6 miesięcy. W tym roku mija 44-ta rocznica naszego ślubu i żyjemy nadal w zgodzie i zadowoleniu.

 

W tym czasie dostałam z kibucu dwie sukienki i dwie bluzki, z których byłam bardzo zadowolona. Odmówili mi kupna pary butów, bo: nie byłam dostatecznie długo w kibucu i „nie zasłużyłam sobie na nie…”. Teraz, gdy się dowiedzieli, że mam wyjść za mąż, odebrali mi te rzeczy i znów zostałam z moimi dwiema bluzkami, spódnicą i lekkim żakietem. Co wieczór robiłam małe pranie i nazajutrz znów wkładałam te same rzeczy.

 

Mój płaszcz od Janki był znów za ciasny i za krótki. Motke (albo Max, jak będzie od teraz znany) poszedł do zarządu lagru i dostał dla mnie trochę odzieży i mebli. Nikt nie chciał mu się sprzeciwiać.

 

Trzeba było walczyć i być nieustępliwym, żeby otrzymać wszystko, co się nam i tak należało. Nawet mieszkanie, w którym mieliśmy zamieszkać, Max musiał wziąć siłą, bo urząd nie chciał nam go oddać, chociaż ten pokój stał od dłuższego czasu pusty. Dnia 22 sierpnia 1947 roku pobraliśmy się….Ja byłam niepełnoletnia i znajomi Maxa byli naszymi świadkami i musieli podpisać, że gdyby Max mnie opuścił, to oni się mną zaopiekują i do siebie przyjmą.

 

Było potem dużo żartów i śmiechu z tego powodu.

 

Spis rozdziałów

 

Początek naszego wspólnego życia w DP lagrze

 

Mieszkaliśmy w baraku, w jednym pokoju. Okno było wybite i musieliśmy wstawić nowe. W pokoju stał stół, dwa stołki, łóżko i łóżko polowe. Ponieważ barak był drewniany, latem było tam bardzo gorąco, a zima tak zimno, że woda zamarzała w pokoju. Gdyśmy się budzili rano Max wyskakiwał z łóżka pierwszy i zapalał w piecyku i w ciągu kilku minut pokój był ocieplony. Ale, gdy tylko piecyk wygasł w nocy, pokój zaraz zamieniał się w lodówkę.

 

Max pracował jako szofer na ciężarówce dla lagru. Przedtem woził emigrantów do francuskiej granicy, skąd odjeżdżali do Palestyny. Wszystko to odbywało się nielegalnie i bez wynagrodzenia. Teraz woził dla lagru: węgiel, chleb, piwo itd. Opłata była marna i było nam bardzo ciężko z początku. Również był okres, gdy musieliśmy się przyzwyczaić do siebie, jednak było nam o wiele lepiej z sobą niż osobno.

 

Nauczyłam się języka jidysz (żydowskiego), niemieckiego, poznałam ludzi, z którymi się zaprzyjaźniłam. Zaczęłam czytać niemieckie magazyny filmowe, które mnie wtedy interesowały i w ten sposób przyswajałam sobie język niemiecki. Dużo też czytałam literatury światowej (w języku polskim) co mi pomogło kształcić się i również wydorośleć. Lektura pozwalała mi też oderwać się od rzeczywistości i ciężkich warunków, w których się znajdowałam.

 

Tak się toczyło nasze życie przez parę lat. Byliśmy młodzi i beztroscy. Nie martwiliśmy się niczym i nasza przyszłość sama dała o sobie znać.

 

W maju 1948 roku Izrael otrzymał swoją niepodległość od razu wybuchła wojna między rajami arabskimi a Izraelem. Arabowie rościli sobie prawo do tej samej ziemi, co i Izrael, który otrzymał swoje terytorium od ONZ i Palestyńczycy musieli opuścić miasta i wsie, w których dotychczas mieszkali dla nowych żydowskich emigrantów, którzy napływali falami z Europy i z Afryki, i którzy osiedlali się na byłych arabskich terytoriach.

 

Wielu Palestyńczyków nie chciało opuścić swoich domów i zostali pod rządem izraelskim, ale większość opuściła Izrael i odtąd gorzko walczą o kraj, który kiedyś dzielili wspólnie. Zmaganie to trwa do dziś. Od kiedy Izrael otrzymał niepodległość były cztery wojny z Arabami: w 1948 roku, 1956 roku, 1967 roku i 1973 roku. We wszystkich Izrael wyszedł zwycięsko. Dziś trudno wyobrazić sobie pokój i bezpieczeństwo w tej części świata, ale ostatnio dziwniejsze rzeczy się wydarzyły i nie wolno tracić nadziei.

 

W 1948 roku większość ludności mieszkającej w lagrach wysiedleńców, wysiedleńców Niemczech zaczęła emigrować albo do Izraela albo do Ameryki Północnej albo do Australii. Max chciał wyemigrować do Izraela, bo miał tam siostrę, a ja chciałam się zarejestrować i wyjechać do Ameryki. W międzyczasie Max zaczął zarabiać lepiej i poczuliśmy się po raz pierwszy niezależni, więc nie myśleliśmy wcale o wyjeździe.

 

Daliśmy sobie uszyć ubrania, ja dałam uszyć sobie palto, kilka sukienek i nawet kupiliśmy rzeczy, które nie były koniecznością. Życie wydawało nam się wspaniałe. Jednak po sześciu miesiącach tego „lekkiego” życia Max mnie zawiadomił, że musimy się przygotować do opuszczenia lagru, który ma być zlikwidowany. Było to naturalnym biegiem spraw. Dobre warunki, których zaznaliśmy ostatnio, nie mogły trwać długo. Krótki i szczęśliwy okres mego życia się kończył i chcąc, czy nie chcąc musieliśmy ruszyć dalej.

 

Spis rozdziałów

 

Emigracja do Izraela

 

Dziewiętnastego września 1949 roku wsiedliśmy do pociągu, który miał nas przewieść przez Włochy do Izraela. Jechaliśmy 48 godzin tym przepełnionym pociągiem przez Alpy, ale ja nie pamiętam z tej podróży prawie nic, bo miałam okropny ból zęba i max odstąpił mi swoje miejsce, żebym mogła się położyć na obu siedzeniach. On stał przez całą noc w korytarzu. Mój ból był tak dotkliwy, że gdyśmy przybyli do Italii, to pierwsze co zrobiłam, poszłam do dentysty. Okazało się, że to mój ząb „mądrości”, którego trzeba będzie usunąć, bo był w stanie zapalnym, co też zrobiłam.

 

Zatrzymaliśmy się w lagrze w Trani, gdzie przebywaliśmy przez tydzień. Ponieważ byliśmy młodzi, wszystko nas bawiło i humor nas nie opuszczał. Ty razem już nie byłam sama. Teraz  miałam męża, który się mną opiekował i mnie kochał.

 

Po tygodniu odwieźli nas do portu w Bari, gdzie załadowali nas na izraelski statek towarowy „Komemijut” i odpłynęliśmy do Izraela. Było nas więcej niż 1200 osób. Byli to ludzie z różnych rajów, różnych środowisk, młodzi i starzy. Wszyscy patrzyli z nadzieją na spokojne życie w żydowskim kraju.

 

Płynęliśmy 3 – 4 dni. Nawet ja zaczęłam już myśleć, że moze powinnam żyć w Izraelu, w kraju żydowskim, gdzie wszyscy są traktowani jednakowo. Wtedy jeszcze nie rozumiałam wszystkiego. Dopiero po wielu latach, latach doświadczenia, zrozumiałam politykę tego raju, społeczną niesprawiedliwość i kliki etniczne, które pomagały wyłącznie w swoich środowiskach – środowiskach bez protekcji nie można było niczego załatwić – oraz ciężki klimat tego kraju , który trzeba było wytrzymać.

 

Gdyśmy przybyli do Hajfy, zostaliśmy przetransportowani wszyscy do przejściowego lagru, skąd mieliśmy być rozesłani do różnych imigracyjnych punktów i mieliśmy tam czekać na mieszkania i pracę. Gdyśmy przybyli do tego lagru przejściowego, zobaczyliśmy pole zasłane namiotami, gdzie mieliśmy na razie zamieszkać. Osiem osób na namiot. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam Żydów z Północnej Afryki: z Maroka, Algierii, Egiptu i Libii, oraz z Azji: Jordanu, Syrii, Iraku i Jemenu. Oni rozmawiali tylko po arabsku tylko kilka starszych znało trochę angielskiego i hebrajskiego.

 

Wszyscy oni wyglądali jak dzicy ludzie. Siedzieli na ziemi, jedli rękami z jednej miski, byli głośni i brudni. Byliśmy ich widokiem oszołomieni. Był to szok kulturalny dla nas wszystkich. Max zaczął rozmawiać z jednym z nich po hebrajsku. Max był jednym w naszej grupie, który znał język hebrajski. Pamiętam, że raz poszedł do kiosku i zamówił wszystko po hebrajsku i do dziś pamięta, co wtedy kupił: chleb, oliwę i sardynki. Resztę żywności dostaliśmy w lagrze. Byłam bardzo dumna z niego, że zna język i wiedziałam, że jakoś przetrzymamy ten okres.

 

Po kilku dniach siostra Maxa, Chajke przyjechała nas odwiedzić. Myśmy z nią korespondowali, od czasu do czasu w Niemczech. Ona nie chciała, żebyśmy przyjechali do Izraela w 1948 roku, bo trwała tam wojna. Teraz już wojny nie było, ale ona nadal twierdziła, że zrobiliśmy wielki błąd przyjeżdżając. Nie było to cośmy od niej chcieli usłyszeć. Przyrzekła poszukać dla Maxa pracę i także miejsce zamieszkania.

 

Oni oboje pracowali od wielu lat na dobrym stanowisku, ale nadal wynajmowali umeblowany pokój u kogoś i stołowali się w restauracjach jak na kawalerce, nie jak powinni żyć ludzie w małżeństwie, którzy prowadza gospodarstwo. Nie było więc mowy, żeby mogli nas do siebie przyjąć.

 

Po upływie kilku tygodni niektórzy z naszych znajomych zostali przeniesieni do innego lagru, czekając na stałe miejsce zamieszkania. Niektórzy już dostali pracę. Chajke wróciła któregoś dnia i namówiła nas, żebyśmy nie szli z innymi ludźmi do innego lagru, bo nie dla nas jest życie w namiotach bo zima się zbliża i ja mogę zachorować w takich warunkach. Powiedziała, że znalazła dla nas hotel, który już opłaciła i żebyśmy wzięli wszystko, co posiadamy i natychmiast wyprowadzili się do hotelu.

 

Był to przytulny hotel w śródmieściu Tel-Avivu, dużo ładniejszy niż mogliśmy sobie wymarzyć i pozwolić sobie wtedy. Nie wiedzieliśmy, ze odchodząc na własną rękę  z lagru, zrzekamy się wszelkiej pomocy od rządu izraelskiego, który pomagał urządzać się emigrantom. Od tej chwili byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Byliśmy młodzi i myśleliśmy, że Chajke naprawdę chcę nam pomóc. Na naiwność nie ma rady.

 

Spis rozdziałów

 

W Izraelu

 

Wkrótce Chajke znalazła dla Maxa pracę w fabryce oliwy i mydła. Pracował tam jako mechanik i dojeżdżał do pracy na swoim motocyklu, który przywieźliśmy z Niemiec. Ja tymczasem znalazłam w pobliżu hotelu polską bibliotekę i znów zagubiłam się w książkach. Była to dla mnie zawsze najlepsza ucieczka od rzeczywistości. Pod koniec drugiego tygodnia zarządzający hotelem zawiadomił nas, że należy mu się opłata za ostatni tydzień.

 

Okazało się, że Chajke zapłaciła za nas tylko za pierwszy tydzień resztę myśmy mieli zapłacić. Max jeszcze nie otrzymała zapłaty z pracy i głodowaliśmy przez większość tygodnia, jedząc przez cały czas sardynki w sosie pomidorowym, co było najtańsze. A teraz mieliśmy jeszcze opłacać hotel!

 

 Znaleźliśmy się w okropnym położeniu. Nie mogliśmy znaleźć mieszkania, nie mogliśmy sobie pozwolić na hotel i nie mogliśmy wrócić do lagru….Jakoś udało się nam przeżyć w hotelu cały miesiąc, a Max w międzyczasie szukał gorączkowo jakiegoś miejsca dla nas. Jego przełożony z pracy zabrał go do Lod. Było to małe, arabskie miasteczko, teraz w większości opuszczone przez Arabów i zajmowane przez nowych imigrantów. Mieliśmy nadzieję, ze coś się dla nas znajdzie, na co sobie możemy pozwolić.

 


Maks i ja w Lod, Izrael 1953 r. Byliśmy już wtedy 6 lat po ślubie, a to jest nasze “ślubne zdjęcie”.

 

Pewnego wieczora Max wrócił z tych poszukiwań i powiedział, że szef znalazł dla nas „chatę” z kuchnią i ubikacją na podwórku Była to dla nas jedyna szansa, więc musieliśmy się zgodzić na to. Gdy tam przybyłam zobaczyłam kwadratowy domek z betonowych bloków, w którym był jeden pokój tylko i to wszystko. Nie było tam światła i wieczorem zapaliliśmy lampę naftową. Wewnątrz było czysto, a na podwórku, oprócz kuchni i ubikacji, był malutki ogródek z jedną palmą i figą. Domek był w ubocznej dzielnicy miasteczka i po obu stronach mieszkali farmerzy z rodzinami. W nocy było ciemno i strasznie, bez oświetlenia ulicznego, a  w domu zdarzało się znaleźć skorpiony, a na zewnątrz jaszczurki i węże.

 

Nie mieliśmy mebli oprócz jednego lóżka, drewnianej skrzynki, która służyła nam za stół, walizki, która była moim krzesłem podczas posiłków i siodła z motocykla, które było krzesłem Maxa. Mimo tych niewygód dobry humor nie opuszczał Maxa i gdy mnie widział ciągnącą walizkę zawsze pytał:„Dokąd jedziesz? Czy wybierasz się w podróż?”, co nas zawsze pobudzało do śmiechu. Zapominaliśmy na chwilę o naszych kłopotach Dom był ogrodzony z wszystkich stron wysokim murem, jak u Arabów, tak, że człowiek czuł się jak w twierdzy. Nie można było nawet wyglądnąć przez okno. Były to ciężkie czasy, ale najgorsze było jeszcze przed nami.

 

Chajke miała własne plany dla nas. Przede wszystkim była niezadowolona, że Max się ożenił tak młodo.. Nie ważne, że miał już 29 lat. I chociaż mnie zapewniała, że mnie lubi, byłam pewna, że oboje mogliśmy sobie znaleźć lepszych partnerów życiowych. Był to pierwszy rozdźwięk między nami. Chciała też, żebym poszła do pracy. Max był temu stanowczo przeciwny. Chciał mieć żonę w domu, a nie zapracowana kobietę, która wraca do domu zmęczona i potem musi się jeszcze napracować w domu. Należał do starej szkoły i uważał, że mężczyzna powinien zarabiać na utrzymanie żony i rodziny.

 

Ponieważ nie byliśmy urządzeni, Chajke chciała, żebyśmy na razie kupili tandetne meble mieliśmy odkładać nasze oszczędności, razem z ich oszczędnościami, kupić najpierw dla nas meble, a potem dla nich, ponieważ oni też chcieli w końcu iść na swoje i kupić sobie mieszkanie. Świetnie, ale dlaczego nasze meble miały być gorszego gatunku od ich mebli, które miały być pierwszej klasy? Ponieważ są od nas starsi i muszą utrzymywać prestiż w swoim środowisku. My jesteśmy jeszcze młodzi i dopiero zaczynamy, więc na razie cokolwiek kupimy będzie dobre….

 

Maxowi się to bardzo nie podobało i powiedział, że się nie zgadza na to i że każdy z nas kupi sobie własne meble. Był to drugi rozdźwięk między nami. Ja byłam bardzo rozczarowana jej zachowaniem, bo ją bardzo polubiłam. Była moim modelem i myślałam, że wreszcie będę miała kogoś bliskiego, choćby w osobie szwagierki I znów mnie spotkało wielkie rozczarowanie, jak to było przedtem moimi krewnymi.

 

Po kilku nieprzyjemnych incydentach między Chajke a Maxem, Max postanowił zerwać zupełnie kontakt z nią. I znów znaleźliśmy się sami na świecie, zależni wyłącznie od siebie własnych sił. Tak widocznie musiało być.

 

Spis rozdziałów

 

Problem choroby

 

Pewnego dnia spotkałam w mieście kogoś z naszego kibucu i po krótkiej rozmowie z nim dostałam od niego adres Danki. Była teraz zamężna i miała 3-letnią córeczkę. Odnowiłyśmy naszą przyjaźń, ona jednak mieszkała daleko od nas i musiałam się do niej specjalnie wybierać, żeby móc ją odwiedzić. Ja nie mogłam zaprosić do siebie, bo nie mieliśmy dla niej warunków. Specjalnie z dzieckiem. Byłam zażenowana zaprosić kogoś do nas i pokazać znajomym i przyjaciołom, jak żyjemy i jacy biedni jesteśmy. Później, już w innym mieszkaniu, ona nas często odwiedzała, jak również ja ich też często odwiedzałam.

 

W tym czasie zapisałam się na kurs niemieckiego. Używałam więc teraz języka polskiego, niemieckiego, żydowskiego, ale nie chciałam się uczyć hebrajskiego. Był to mój protest. Byłam w miejscu, w którym nie chciałam być i nie chciałam się poddać…Bardzo tęskniłam za Polską i chociaż miałam tu znajomych, z którymi rozmawiałam wyłącznie po polsku, nie mogło to uciszyć mojej tęsknoty za ojczyzną. W tym czasie rząd izraelski wprowadził w życie surowy program oszczędnościowy.

 

Wszystko było bardzo drogie, niektóre produkty takie jak żywność i odzież były na kupony, a inflacja szalała. Izrael był młodym krajem, było moc pracy, ale trzeba było mieć „chody” i protekcję, żeby móc dostać dobrą pracę i móc lepiej zarabiać. Bóg tylko wie, jak bardzo Max starał się o lepszą pracę i jak ciężko pracował. Nie mogliśmy jednak wyżyć z tej jego pensji i związać koniec z końcem. Ledwo nam wystarczało do końca trzeciego tygodnia w miesiącu.

 

Często nie było dość nawet na żywność i nieraz po prostu głodowaliśmy.

 

Poznaliśmy u naszych znajomych człowieka, który powiedział Maxowi, że w pewnym kibucu w Negewie poszukują spawacza i mechanika. Chociaż to było daleko, na pustyni, Max udał się tam i rzeczywiście dostał pracę. Miał tam zamieszkać i jeść i wracać do domu raz w tygodniu, przez odległość. Zarabiał teraz podwójnie. Nie chcieliśmy się rozstawać i nie byliśmy szczęśliwi z obrotu spraw, jak również Max nie chciał mnie zostawić samej w domu, więc nocowałam u przyjaciół. W tym czasie arabski ruch oporu zamordował obu moich sąsiadów farmerów w ciągu dwóch tygodni. Szczęśliwie mnie wtedy nie było w domu.

 

Materialnie życie nasze znacznie się polepszyło. Kupiliśmy w końcu ładne meble. I właśnie wtedy kibuc zaczął mieć jakieś trudności finansowe i zaczęli płacić Maxowi czekami bez pokrycia. Ja musiałam spłacać nasze rachunki i ciągle zostawałam w długach. Nawet w sklepie żywnościowym brałam na raty i spłacałam, co mnie bardzo przygnębiało. Borykaliśmy się stale z różnymi kłopotami i gdy tylko nastąpiła poprawa, znów coś się psuło. Jedynym naszym luksusem były bilety do kina, które kosztowały grosze. Musieliśmy ciągle liczyć się z wydatkami ograniczać się. Trwało to przez jakiś okres czasu nie wpłynęło dobrze na moje zdrowie.

 

Warunki życiowe i moja samotność sprawiły, że w roku 1954 zaczęłam chorować. Z każdym czułam się gorzej i gorzej. Mój lekarz, a potem tez inni lekarze powiedzieli mi, że jestem anemiczna. Nikt z nich nie wiedział skąd to się bierze. Posłali mnie do kardiologa, dawali zastrzyki witaminy B i żelaza. Ale nic nie pomagało i ciągle bardziej słabłam. Miałam też często silne skurcze brzucha, ale lekarze uważali, że to z anemii. Ostatni lekarz zasugerował, że może powinnam mieć dziecko, bo byliśmy już osiem lat po ślubie. Myśmy nie myśleli o dziecku w naszej trudnej sytuacji. Jednak wszyscy uważali, że to dobry pomysł. Chociaż nadal nie byliśmy w lepszych warunkach, postanowiliśmy, że może naprawdę dziecko przyniesie zmianę na lepsze.

 

 Zaszłam w ciąże i z początku naprawdę czułam się lepiej. Byłam też pod opieką lekarską. Pod koniec ciąży poczułam się znów bardzo słaba. Gdy zaczęły się bóle porodowe pojechaliśmy do prywatnej kliniki, mając nadzieję, że tam będę pod lepszą opieką lekarską niż w rządowym szpitalu. Było to okropnym błędem. Przybyliśmy do szpitala w nocy, lekarza nie było i pielęgniarka zbadała mnie i powiedziała, że serce dziecka bije bardzo słabo.

 

Powiedziałam jej, żeby natychmiast wezwała lekarza, co zrobiła, ale powiedziała, że lekarz powiedział, że przyjdzie rano i że nie mam się czym martwić. W międzyczasie moje bóle ustały. Rano lekarz badał mnie bardzo długo i powiedział, że dziecko moje nie żyje. Wpadłam w panikę. Co można zrobić? On mi powiedział, że nic nie można zrobić i że dziecko urodzi się martwe. Przez cały dzień bóle miałam lżejsze i silniejsze i w końcu wieczorem dali mi coś, żeby przyśpieszyć poród. Po jedenastu godzinach urodziłam martwego synka. Dzień był 11 stycznia 1956 roku.

 

Pisząc to teraz zdałam sobie sprawę, że numer 11 jest dla mnie bardzo niefortunnym numerem. Moi rodzice zostali zamordowani jedenastego, a potem straciłam dziecko też jedenastego.

 

Byłam zupełnie zdrętwiała. Było mi bardzo żal Maxa, a jemu było żal mnie. Oboje nie przestawaliśmy płakać. Max nawet przyprowadził innego lekarza, żeby stwierdził, co było powodem śmierci dziecka. Ten lekarz już krzyknął od progu, że w moim stanie nie powinnam rodzić dzieci, a gdyśmy go zapytali, czy można coś zrobić przeciw mojemu lekarzowi, on odpowiedział, że nie. Oni zawsze kryją jeden drugiego w takich wypadkach, a myśmy nie mieli ani pieniędzy, ani doświadczenia, żeby pójść z tą sprawą do sądu.

 

Po powrocie do domu moje zdrowie się zupełnie pogorszyło: fizycznie i umysłowo. Nie mogłam się skupić, żeby czytać i byłam bardzo przybita cały czas i słaba. Nie miałam sił przejść przez pokój, nie mówiąc już o gotowaniu lub nawet odkurzaniu mebli. Gdy wychodziłam z domu w słoneczny dzień, wszystko wydawało mi się ciemne. To mnie bardzo nastraszyło. W tym czasie przeprowadziliśmy się do innego mieszkania, bliżej miasta, gdzie miałam sąsiadów w tym samym dom. Gdy opowiedziałam sąsiadce o tej ciemności, na kazała mi od razu iść do lekarza.

 

Tym razem do innego, który był jej lekarzem. Chociaż już miałam dosyć lekarzy przez ostatnie dwa lata, poszłam pod wskazany adres, co mnie przekonało ile mam w życiu szczęścia. Lekarz spojrzał na mnie i zanim mogłam mu opowiedzieć, co mi dolega, kazał mi od razu iść do szpitala. Max był w pracy, więc zostawiłam wiadomość u sąsiadów wróciłam do lekarza, żeby czekać, aż Max mnie odwiezie do szpitala.

 

Przez dwa tygodnie robili mi różne badania, nawet bardzo bolesne badanie szpiku kostnego. Dali mi krew i zapewnili, że znajdą dla mnie lekarstwo. Pacjentka, która leżała obok mnie powiedziała, że jeżeli przyjdą zrobić te same badania powtórnie, będzie to znakiem, że znaleźli co mi dolega. I tak właśnie było. Po dwóch próbkach kału zrobili prześwietlenie i lekarz oznajmił mi, że ma krwawą ranę na grubym jelicie i muszę być operowana od razu.

 

Powiedzieli mi też, że mam szczęście, że przyszłam na czas, bo za miesiąc byłoby już za późno. Te operacje były już rozpowszechnione, ale 30 lat temu ludzie umierali przy tej chorobie, bo nikt nie mógł im wtedy pomóc. Te wszystkie opowieści nie przyniosły mi wcale ulgi, ale nie miałam innego wyjścia i nazajutrz miałam operację.

 

Lekarz powiedział mi, że będę miała bliznę przez cały żołądek i brzuch, ale przecież nie miałam innego wyjścia. Miałam 26 lat i teraz będę okaleczona na całe życie. To było jednak moim najmniejszym zmartwieniem. Dostałam kilka litrów krwi i zostałam przygotowana do operacji. Dnia 8 kwietnia 1956 roku zostałam operowana. Dzięki bogu wszystko przeszło pomyślnie. Wycięli mi 12 cm z mego grubego jelita i powiedzieli, że teraz jestem jak nowa….

 

Nie mogłam jeść przez kilka dni i dawali mi kroplówkę, ale moje żyły były tak zatkane, że próbowali siłą przepchać kroplówkę przez żyły w mojej lewej nodze i od tego czasu moja lewa noga jest stale spuchnięta. Później, w 1973 roku miałam operację na żylaki w tej nodze, ale tej arterii nie można było zreperować. Mam od tego czasu dwie różne nogi, jedną spuchniętą a drugą nie. Po operacji pojechałam do Jerozolimy na rekonwalescencję do pensjonatu. Asekuracja zdrowotna Maxa zapłaciła za to. W tym czasie w końcu nauczyłam się języka hebrajskiego. Byłam teraz szczęśliwa mogąc być teraz wśród żywych.

 

Przy następnej wizycie u lekarza on zaczął wypytywać mnie, co mnie gnębi, bo takie choroby są przeważnie powodowane troską i niezadowoleniem. Opowiedziałam mu historię mego życia (on był Żydem z Południowej Afryki). On po wysłuchaniu wywnioskował, że jest to reakcja moich przeżyć wojennych. Mnie interesowało, czy będę mogła mieć dzieci. Odpowiedział, ze nie widzi żadnych przeszkód i żebym tylko przeczekała rok, obawiając się, że choroba może się wrócić w innej postaci. Kazał mi też chodzić na badania co roku przez następne pięć lat, co nie zrobiłam, bo inne wydarzenia zajęły moje życie.

 

Spis rozdziałów

 

Kontynuacja życia

 

Max znalazł pracę w Nethanii, ładnym, nadmorskim miasteczku turystycznym. Znaleźliśmy małe mieszkanko: półtora pokoi z kuchnią i łazienką i malutkim przedpokojem. Czynsz był wysoki i musieliśmy wpłacić pewną sumę zadatku zanim mogliśmy się wprowadzić, ale właśnie w tym czasie Max dostał swoje odszkodowanie wojenne z Niemiec radością wprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Teraz Max pracował na miejscu i prowadziliśmy normalne życie rodzinne.

 

Chociaż ciągle nie mieliśmy dość pieniędzy na utrzymanie, nastąpiła jednak duża poprawa w naszym życiu. Gdy jednak się coś podarło lub popsuło, nie było widoków na kupno nowego. I gdyśmy się już pogodzili z losem, że tak musi być do końca naszego życia, zawitał do nas nasz „anioł stróż” w osobie naszego przyjaciela Hilke.

 

Spis rozdziałów

 

Emigracja do Ameryki

 

Był rok 1957. Hilke wyemigrował z Niemiec do Stanów w 1948 roku i pracował w firmie Speidel. Mieszkał z rodzicami w Nowym Jorku, gdzie mieszkali prawie wszyscy litewscy Żydzi, włącznie z ciotką Maxa, Goldą i jej synem Mejszke. Hilke został wysłany przez swoją firmę do Izraela z interesami.

 

Jego przybycie było szczytowym momentem naszego ponurego życia, więc zaprosiliśmy go, żeby zagościł tydzień nas przez tydzień jego pobytu. Ku naszemu zdziwieniu zgodził się. Byliśmy uradowani i trochę zaskoczeni, bo mógł przecież mieszkać w eleganckim hotelu w Te-Avivie, za co jego firma płaciła. On jednak lubił moją kuchnie, nasze towarzystwo i ponieważ mieszkaliśmy nad morzem, chodził codziennie pływać w morzu.

 

Jego pobyt u nas zmienił bieg naszego życia. Max i Hilke spędzali godzinami czas na rozmowach. Raz Hilke zauważył, że gdybyśmy byli w Ameryce, nie musielibyśmy się tak męczyć i max nie musiałby pracować tak ciężko, żeby móc wyżyć. Powiedział, że powinniśmy się starać wyjechać stąd. Dyskusja ich trwała przez wiele godzin i ja w końcu poszłam spać.

 

O godzinie trzeciej rano, gdy się obudziłam, usłyszałam, że Hilke namówił Maxa, żeby napisał do ciotki Goldy i poprosiła o zaproszenie do Stanów. Myśmy z nią korespondowali od czasu do czasu i ona znała naszą sytuację materialną. Dostaliśmy szybką odpowiedź, że niestety ona nie może nam pomóc, bo potrzebny jest bliski krewny i zaproponowała, żeby Max napisał do ojca i poprosił go o pomoc.

 

Myśmy nie mieli od niego listu od czasu, kiedy w 1950 roku wyjechał do Ameryki i nie byliśmy pewni, czy on zechce nas zaprosić, ale była to nasza jedyna szansa, wiec Max napisał na podany przez ciotkę adres. Nie dostaliśmy odpowiedzi, więc Max napisał drugi i trzeci list, również bez skutku. W końcu nadszedł list od jego żony, którą znaliśmy w Niemczech. Pisała, że ojciec jest chory i leży w szpitalu, ale chcą nam pomóc i żebyśmy czekali.

 

Odpisaliśmy od razu i po długiej przerwie dostaliśmy w końcu od nich wiadomość, Ze już przygotowują dla nas papiery u adwokata i potrzebne im jest świadectwo naszego ślubu i kopie naszych metryk, co tez od razu wysłaliśmy im.

 

Od tego dnia żyliśmy wielką nadzieją, gdy nasz kontakt znów urwał się na 3 miesiące! Byliśmy zrozpaczeni. Przeszliśmy wszystkie badania lekarskie, wizyty w amerykańskim konsulacie, ale nic nie przychodziło od ojca Maxa, aż znów zachorował i miał pójść do szpitala. On miał 68 lat i miał trójkę małych dzieci i gdyby mu się coś stało nie byłoby komu zaopiekować się jego żoną i dziećmi. To nas uratowało. Pan Bóg działa w tajemniczy sposób.

 

Pod koniec 1957 roku zaszłam w ciążę ku radości naszej, ale też i obawie.

 

Lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku, ale naturalnie lęk nas nie opuszczał. Szczęśliwie byliśmy zajęci przygotowaniem do naszej podróży, do Stanów, więc teraz pobieraliśmy przez sześć tygodni lekcje języka angielskiego, co zajmowało nasz czas. Znaleźliśmy też kupców, którzy chcieli kupić nasze meble i wiele innych przedmiotów, ale wszystko szło bardzo powoli. Postępy związane z naszą podróżą były nikłe i z każdym tygodniem traciliśmy nadzieję, że naprawdę uda nam się kiedyś wyjechać.

 

Były to najdłuższe 30 miesięcy naszego życia!

 

Dwudziestego pierwszego sierpnia 1958 roku urodził się nasz syn Eric. Poród przeszedł dobrze, chociaż trwał 12 godzin. Mieliśmy zdrowego i ładnego synka! Życie znów nabrało barw dla mnie. Miałam dziecko, którym mogłam się opiekować, które polegało na mnie i było centrum mojej egzystencji. Życie miało teraz sens. Już nie byłam cały dzień sama i miałam towarzystwo. Miałam 28 lat i macierzyństwo było dla mnie dobrodziejstwem. Teraz tylko pragnęłam być dobrą matką. Dnie wypełnione były pracą, spacerami i zabawą z dzieckiem.

 

Max znów pracował w kibucu, ale niedaleko od domu i przyjeżdżał na obiad, kończąc pracę o 4- tej po południu, co dawało nam dość czasu na spędzenie razem.

 

Tak przeszedł rok 1959 i część 1960 roku, gdy w końcu nadeszły papiery i znów byliśmy powołani do konsulatu żeby potwierdzić wszystko. Zaczęliśmy poszukiwać biura podróży i zaczęliśmy naszą wysprzedaż. Wszystko cośmy mieli poszło na bilety okrętowe, paszporty, fotografie, bagaż, tak że musieliśmy poprosić ojca Maxa o 50 $ na drogę. Dnia 25 listopada 1960 roku wyruszyliśmy do USA na luksusowym izraelskim okręcie ”Zion”.

 

Naturalnie mieliśmy bilety trzeciej klasy, która znajdowała się na samym dole okrętu. Mężczyźni i kobiety byli w osobnych kabinach. Eric był ze mną. Ja spałam na wyższej kuszetce kuszetce on na niższej.

 

Eric miał 2 lata i trzy miesiące i podróżował wspaniale. Posiłki nasze były wyśmienite, z eleganckimi kelnerami przy każdym stole, piękne otoczenie i masa do jedzenia! Gdyśmy po raz pierwszy usiedli do obiadu i ujrzeli pieczyste, jarzyny i tyle różnych owoców, musieliśmy się oboje z Maxem uszczypnąć, czy aby nie śnimy. Nie widzieliśmy tych potraw od wielu lat!

 

Po prostu nie mogliśmy sobie na nie pozwolić. Od tej chwili zrozumieliśmy, że nasze życie będzie inne niż dotychczas. Poznałam również typowe amerykańskie potrawy jak: waffles, pancakes, ketchup. Była to wspaniała przygoda, która trwała dwa tygodnie i oczekiwaliśmy z nadzieją co nam przyszłość przyniesie.

 

Spis rozdziałów

 

Początki naszego życia w Ameryce

 

Dnia 9 grudnia 1960 roku przybyliśmy szczęśliwie do Nowego Jorku. Po kontroli celnej i innych formalnościach, byliśmy oczekiwani przez kuzyna Maxa, który zabrał nas samochodem do ich mieszkania, na Long Island, gdzie mieszkał z matką (ciotką Goldą) w małym mieszkaniu. Wszyscy nasi dawni znajomi i przyjaciele zostali zaproszenia nasze powitanie i wszyscy przybyli z daleka i bliska.

 

Tego roku zima w N.J. była bardzo ostra i było duzo śniegu. Myśmy przybyli w lekkich żakietach z Izraela, tylko Eric miał ciepły płaszczyk. Mejszke od razu kupił mu ciepłe palto. Gdy zabrał mnie do domu towarowego i zobaczyłam ogromną halę, pełną różnej odzieży, byłam zdumiona tym ogromnym przepychem, który tu panował. Płaszcz kosztował 21 $- co nawet wtedy nie było dużą sumą. Później poszliśmy z Goldą do sklepu spożywczego, gdzie półki uginały się od różnych wspaniałości.

 

To wszystko zdumiało mnie nie mniej niż drapacze chmur lub Broadway, który nie był tak szeroki jak sobie wyobrażałam. Może dlatego, że ulice były zasypane śniegiem. Byliśmy pod silnym wrażeniem życia w Ameryce i ogarnięci szczęściem, że i nam dane było tutaj przybyć i to zobaczyć.

 

Odwiedziliśmy niektórych naszych przyjaciół oni wszyscy  bardzo chcieli żebyśmy zostali w nowym Jorku. Myśmy jednak nie byli tak pełni entuzjazmu na ten temat jak oni. Nowy Jork był przeludniony, brudny i hałaśliwy. Ale przede wszystkim mieliśmy obowiązek wobec ojca Maxa, który nam wyrobił papiery i zaprosił do siebie. Zostaliśmy w Nowym Jorku przez 12 dni i tuż przed Bożym Narodzeniem wyruszyliśmy pociągiem do Council Bluffs, Iowa.

 

Był to niemały wyczyn biorąc pod uwagę, że znaliśmy kilka zdań angielskich, a podróż była długa, bo przez połowę Ameryki. Pamiętam, że gdy zamówiłam u portiera kawę z mlekiem- on powiedział „with cream”, a ja powtarzałam „with milk”, czego tu nie znają. „Cream” był dla mnie kremem, który się smaruje na twarz…

 

Na ogół podróż nam przeszła przyjemnie, bez przygód wszyscy pasażerowie chcieli rozmawiać z Ericem, ale on nie rozumiejąc języka powtarzał „no” na wszystkie ich pytania. Po trzydziestu sześciu godzinach przybyliśmy wieczorem na miejsce. Ojciec Maxa oczekiwał nas na stacji kolejowej, z kolegą i samochodem. Wydawał się uradowany z widoku syna i nowego wnuka. Nawet zapłakał  ze szczęścia. Wszystko na razie zapowiadało się dobrze.

 

Miasto wtedy wyglądało zupełnie inaczej niż teraz. Nawet przed świętami, ulice były dostatecznie oświetlone i tylko rzadkie latarnie oświetlały główną ulicę. Miasto wydawało się małe i przygnębiające. Nie dlatego, żeśmy dopiero przybyli z Nowego Jorku, ale nawet Nathania była większym miastem i bardziej ożywionym. Byliśmy rozczarowani tym widokiem. Ale byliśmy miastem i bardziej ożywionym. Byliśmy rozczarowani tym widokiem. Ale byliśmy zadowoleni być w końcu na stałym miejscu, gdziekolwiek by to nie było. W miejscu,  które moglibyśmy nazwać własnym i zacząć życie od nowa.

 

Gdyśmy przybyli na miejsce przeznaczenia, dom w którym ojciec Maxa mieszkał był zaciemniony i tylko w kuchni paliło się światło. Jego żona i trójka małych dzieci czekała na nas. Po kolacji, ojciec w końcu oprowadził nas po domu i zaprowadził do naszego pokoju. Będąc w uroczystym nastroju, oznajmił, że dom teraz należy do Maxa, bo oni kupili inny dom i wyprowadzają się stąd pierwszego stycznia. Max podziękował, ale znając swego ojca, zaraz oznajmił, że rozumie się, że my mu spłacimy wszystko w ratach, tyle, ile ten dom jest wart. Ojciec jednak nie chciał o tym słyszeć.

 

Domek był zaniedbany, ale na razie wystarczający, bo nie musieliśmy się martwić gdzie zamieszkać. Tak myśleliśmy, co okazało się błędem…

 

Następne parę dni byliśmy oprowadzani po mieście, które wtedy liczyło 48 tysięcy mieszkańców. Pokazali nam swój nowy dom, radzili żebyśmy kupowali przestarzałą żywność, która jest tańsza i używaną odzież. Gdy wróciliśmy do domu byłam przybita tym co usłyszałam i zaczęłam płakać. Czy po to tutaj przyjechaliśmy żeby jeść nieświeżą żywność i nosić używaną odzież?

 

Miałam już lepiej w Izraelu. Max jednak zapewnił mnie, że nie muszę niczego z tych rzeczy robić i że nazajutrz on idzie do pracy i wnet będziemy niezależni. Z początku pracował w fabryce Katelmana, tego który nam wyrobił papiery i zapewnił Maxowi pracę w jego zawodzie. Okazało się jednak, że praca którą otrzymał była pracą niekwalifikowanego robotnika i postanowił poszukać innej pracy.

 

Ojciec wystraszył się, że będzie nas teraz musiał utrzymywać,  zanim Max znajdzie jakąś pracę, ale w ciągu kilku dni Max znalazł pracę w swoim zawodzie, która płaciła 1.50 $ na godzinę. Nie było to dużo, ale wtedy były inne ceny i był to początek. Po dwóch tygodniach od naszego przybycia ojciec Maxa się wyprowadził i zostaliśmy sami. Tak przynajmniej wtedy przypuszczaliśmy.

 

Pod koniec pierwszego miesiąca ojciec przyszedł i zażądał 50 $ czynszu za pierwszy miesiąc. Mieszkaliśmy tam miesiąc a w kraju byliśmy 6 tygodni! Powiedział, że należy mu się czynsz od pierwszego dnia kiedyśmy zostali sami w domu. Co się stało z przyrzeczeniem „ten dom  od dzisiaj jest Twój”? Zapłaciliśmy mu i po trzech miesiącach już sam czynsz nie był wystarczający, ale żądał również zapłaty za podatek majątkowy i ubezpieczenie!

 

Max mu powiedział, że jeżeli przepisze dom na niego, to wtedy zapłaci za wszystko. Teraz tylko wynajmujemy mieszkanie u niego więc opłacamy czynsz, reszta należy do gospodarza i właściciela domu. Od tego czasu stosunki między ojcem a Maxem pogorszyły się aż w końcu więzy zostały zerwane.

 

W marcu 1961 roku Max miał poważny wypadek w pracy. Rozciął sobie rękę do kości. Tylko teraz tego nam brakowało! Ale Pan Bóg nas nie opuścił i ręka szybko się zagoiła i max wrócił do pracy. W tym czasie poznaliśmy naszych pierwszych prawdziwych przyjaciół tutaj, p. Titus. Oni nas zapoznali z życiem amerykańskim (które tak bardzo różniło się od życia w Europie!) Europie dali nam dużo wartościowych rad, które przydają się nawet dziś. Często myślę z wdzięcznością, jacy oni byli mądrzy i ile im zawdzięczamy.

 

Po zupełnym zerwaniu stosunków między ojcem i Maxem, zaczęliśmy szukać własnego domu, na który moglibyśmy sobie pozwolić. Decyzja nie była łatwa, bo potrzebne nam było wszystko. Od sztućców, po łóżko, stół i krzesła. Przewieźliśmy z sobą do Ameryki tylko dwie walizki. Już po raz trzeci musieliśmy zaczynać wszystko od nowa. I znów sami, bez niczyjej pomocy. Wiedzieliśmy, ze nie będzie to łatwe. Kupiliśmy samochód – Chevrolet 1953 – który trzeba było spłacić zanim mogliśmy pożyczyć z banku pieniądze na kupno domu. Samochód kosztował  $ 300.-

 

Max pracował nadliczbowo, żeby móc zaoszczędzić na dom. Nieraz do późna w nocy. Ja byłam cały dzień sama z dzieckiem, bez znajomości języka i bez przyjaciół. Musieliśmy mocno zacisnąć pasa, żeby móc do czegoś dojść. Ja uczyłam się języka oglądając TV, Max uczył się w pracy, a Eric bawiąc się z dziećmi. On też pierwszy opanował język, już po dwóch miesiącach.

 

W 1962 roku zaczęliśmy mówić o drugim dziecku. Eric miał 4 lata, ja 32, więc był czas na drugie dziecko, jeżeli chcieliśmy go mieć. A myśmy bardzo chcieli. W czerwcu, w tymże roku ku mojej wielkiej radości zaszłam w ciążę. W lipcu ciotka Golda przyjechała do nas z wizytą. Była z nami 6 tygodni i razem szukaliśmy dla nas domu. Nie mogliśmy znaleźć niczego, aż do września, kiedy znaleźliśmy mały, ładny domek przy ulicy 8-mej. W październiku wprowadziliśmy się.

 

I tym razem również odszkodowanie z Niemiec (tym razem za moich rodziców) przyszło nam z pomocą razem z naszymi oszczędnościami mogliśmy się wprowadzić. Nie mieliśmy mebli w jadalnym pokoju, ale kupiliśmy telewizor, lodówkę, pralkę i trochę mebli do sypialni, od ludzi, u których kupiliśmy dom. Na inne rzeczy trzeba jeszcze było poczekać do urodzenia dziecka.

 

Tym razem miałam dobrego lekarza i 2 marca 1963 roku urodziła się nam szczęśliwie nasza córeczka Doris. Wszyscy przepowiadali, że będzie syn, tylko Eric zgadł, że będzie miał siostrzyczkę. Poród trwał tym razem 13 godzin, ale przeszedł pomyślnie. Teraz miałam dwoje udanych dzieci, dobrego męża i wygodne życie w USA.

 

Po długim zmaganiu moje życie było skompletowane. Gdyby jednak ktoś zaoferował mi z powrotem moją młodość, ale musiałabym wszystko jeszcze raz przeżyć – i to dobre i to złe - musiałabym bez wahania odmówić…..

 

Życie moje nie było łatwe, ale przeżyłam nigdy nie wstydząc się niczego, co zrobiłam i wreszcie wyszłam na swoje.

 

 
Wreszcie koniec naszej podróży…W końcu spokój – w Council Bluffs, Iova, U.S.A. Eric miał wtedy 5 lat, Doris siedem i pół miesiąca.

 

 

 

June Friedman:  Under Providential Guidance 

 

June Friedman: My Life - in Passports   

 

June Friedman: Paszporty i Moje Zycie...

 

June Friedman: Without You

 

June Friedman: among the Souvenirs (a Poem for Max)

 

 

June Friedman: Translation of Halina Birenbaum's Poems Book:  Sounds of a Guilty Silence 

 

Contact June Friedman by Email:  mailto:junef19 at earthlink.net (replace "at" by @ to avoid spam)

 

 

Last updated September 14th, 2006

 

Home

My Israel

Father

Album

Gombin

Plock

Trip

SHOAH

Communities

Heritage

Searching

Roots

Forum

Hitachdut

Friends

Kehilot

Verbin

Meirtchak

Treblink

Bialystok

Halina

Chelmno

Mlawa

Testimonies

Personal

Links

Guest Book

WE REMEMBER! SHALOM!